Podróż w Tatry w XIX wieku.
Praktyczne wskazówki przed wyruszeniem. w Tatry.
XIX - wieczna "Zakopianka" - jak podróżowano w Tatry w II połowie XIX wieku.
Droga z Krakowa do Zakopanego. Kraków - Myślenice.
Z Myślenic do Nowego Targu przez Dolinę rzeki Raby i Beskidy.
Z Nowego Targu do Zakopanego doliną Białego Dunajca.
Z Nowego Targu do Zakopanego doliną Czarnego Dunajca.
Wprowadzenie.
W
1870 roku Walery Eljasz Radzikowski opublikował najważniejsze dzieło swojego
życia, a mianowicie „Ilustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic”,
którego popularność była tak wielka, że do roku 1900 doczekał się
dalszych pięciu kolejnych wydań. Przewodnik ten był przez blisko pół wieku
bardzo popularny, odgrywając doniosłą rolę w budzeniu zamiłowania do
wycieczek w Tatry i na Podtatrze, przyczyniając się wydatnie do
spopularyzowania Zakopanego i góralszczyzny w społeczeństwie polskim. Po
1870 roku stał się on turystyczną „biblią” wprowadzającą w Tatry kilka
pokoleń miłośników górskich wypraw i wycieczek.
Literatura przewodnicka w tym okresie była bardzo skąpa, praktycznie dopiero
powstawała. Wiele pozycji literackich tego okresu dotyczących Tatr miało
raczej charakter wspomnieniowy i trudno było je określić mianem
przewodników. Wspomniana wyżej pozycja była wypełnieniem luki na tej
płaszczyźnie w czasie, kiedy do Tatr docierało coraz więcej osób w różnych
celach. Jedni zaczęli przyjeżdżać tutaj w celach badawczych, inni przybywali
w charakterze turystów.
W swoim pierwszym przewodniku z 1870 roku Walery Eljasz Radzikowski również
nie uciekał od
subiektywizmu i bardzo często uzewnętrzniał swoje refleksje, przemyślenia,
dokonywał osobistej oceny zjawisk, ludzi, wydarzeń. Pisał językiem prostym i
zrozumiałym. Należy jednak pamiętać, że dziewiętnastowieczna polszczyzna
daleko odbiegała od współczesnej w zakresie pisowni, gramatyki, składni.
Dlatego też czytanie przewodnika w oryginale jest stosunkowo trudne dla
współczesnego czytelnika, ale dla miłośników Tatr jest prawdziwą ucztą. Dziś
nikt już tak nie pisze. Tatry są odkryte, nic już w nich nie zaskakuje i nie
fascynuje, ale zawsze zachwyca i zachwycać będzie. Tym właśnie zachwytem
przepełniony jest przewodnik Eljasza.
„I cóż te Tatry mają tak cudownie przyciągającego do siebie, że się za niemi
tęskni, jakby za ukochaną osobą? Jakaż siła zwabia tam ludzi najrozmaitszego
zatrudnienia, usposobienia, płci i wieku? Uczeni, badacze przyrody, artyści,
poeci, miłośnicy pięknej natury dążą do Tatr, jakby do skarbnicy dziwów, a
wracają stamtąd owiani urokiem niepojętym dla tych, co tam nie byli”.
Na
stronie podjąłem nieskromną próbę swego rodzaju usystematyzowania treści
przewodnika pisząc językiem współczesnym, tłumacząc niejednokrotnie zwroty i
wyrażenia nieużywane obecnie, które stały się archaizmami niezrozumiałymi
dla współczesnego czytelnika. Ta część strony dotyczy tylko i wyłącznie
sposobu podróżowania w Tatry. W kolejnej części postaram się opisać pobyt w
Zakopanem i sposób zwiedzania Tatr XIX – wiecznego turysty. Treść poszerzona
jest o informacje innych „pionierów” literatury przewodnickiej takich jak
Eugeniusz Janota, Władysław Ludwik Anczyc, Maria Steczkowska, Seweryn
Goszczyński i inni.
„Pierwszą i główną przyczyną uroku Tatr jest piękność natury całą potęgą
oddziaływającej na duszę człowieka. Drugą przyczyną przywiązania się do tych
gór jest charakter ich mieszkańców.
Serdeczność, szczerość, prostota z uprzejmością, gościnność, uczynność, a
nade wszystko uczciwość, zmuszają pokochać górali Nowotarskich. Dalszym
czynnikiem lgnienia do Tatr jest siła odżywcza wiecznie świeżej, młodej
przyrody, nieujętej w niewolniczą służbę dla człowieka; tam czuje się
człowiek jakby sam w cztery oczy z najukochańszą istotą, która go darzy
wzajemnością, racząc wielbiciela wszystkiemi swemi wdziękami”.
Te dwa cytaty są jedynymi, jakie pojawią się w tekście. Przytaczam je nie
bez celu, próbując, chociaż po części wlać w tekst ducha tej wspaniałej
epoki, kiedy wszystko było takie proste i piękne, kiedy zachwyt i podziw dla
piękna przyrody i natury znaczył bardzo wiele dla rozwoju duchowego
człowieka, kiedy coś, co teraz jest poznane i oczywiste, było niezbadane
i tajemnicze.
Praktyczne wskazówki przed wyruszeniem w Tatry.
Każdy kto wybierał się do Zakopanego powinien rozpocząć przygotowania do
podróży nawet w czas niepogody, aby w momencie jej pojawienia się mógł być
gotowym ruszyć w drogę. Najbardziej korzystnym okresem do wyprawy w
Tatry był czas od początku lipca do połowy sierpnia, jako że dzień w tym
czasie był długi i szałasy w górach zaludnione. Poza tym ciepła letnia pora
sprzyjała zwiedzaniu tatrzańskich szczytów. Wszystkie niezbędne rzeczy do
zabrania ze sobą należało wcześniej przemyśleć i zaplanować, zarówno
jeśli chodzi o odzież, pożywienie, jak i przyrządy naukowe i rzeczy
konieczne dla ducha i ciała, aby czegoś nie zapomnieć w trakcie pospiesznego
pakowania się.
Przyjeżdżając do Zakopanego należało pamiętać o zabraniu ze sobą
podstawowego sprzętu kuchennego takiego jak szklanki, łyżeczki, łyżki, noże,
rondle, blaszane kubki, samowar, maszynkę do kawy, moździerz i
przyprawy kuchenne, których w zakopiańskich chałupach po prostu nie było,
gdyż nie były przez górali używane. W góralskiej chacie można było jedynie
liczyć na korzystanie z drewnianych misek, garnków i talerzy. Wprawdzie
wszystkie niezbędne metalowe sprzęty kuchenne można było nabyć po
przyjeździe, ale najbliższym miejscem gdzie można było je kupić był Nowy
Targ, co nastręczało niemałych trudności. Nawet takie prozaiczne dla nas
współczesnych przedmioty jak świeczniki również trzeba było ze sobą
przywozić.
Przed wyruszeniem w Tatry należało wcześniej zapoznać się z ich opisem,
zaopatrując się jednocześnie w jakąkolwiek mapę lub szkic. Wprawdzie w II
połowie XIX wieku nie było jeszcze rozpowszechnionej tzw. literatury
przewodnickiej, ale szkice, przedstawiające panoramę Tatr można było już
dostać i dla własnego
bezpieczeństwa warto było się w nie zaopatrzyć. Wyruszając do Zakopanego
zawsze warto było mieć w bagażu kilka książek, gdyż latem często deszcz
padał przez cały tydzień i dla zabicia czasu coś trzeba było ze sobą zrobić.
Kobiety były w lepszej sytuacji w czasie dłuższej niepogody, gdyż mogły
zająć się ręcznymi robótkami.
Pakując
się w podróż do Zakopanego nie wolno było zapomnieć o cygarach, tytoniu i
pieniądzach. Te produkty każdy musiał przywieźć i posiadać zawsze przy
sobie, bez względu na to, czy był palący, czy też nie. Dla górali tytoń i
cygara były towarami, które bardzo często używali i zawsze przyjmowali w
dowód wdzięczności. Gość czy turysta częstujący tytoniem zawsze mógł
liczyć na przychylność i względy górali, a już zwłaszcza przewodnik w czasie
wycieczki uczęstowany cygarem zawsze potrafił się odwdzięczyć. Nie należało
do dobrych zwyczajów częstowanie górali alkoholem, zwłaszcza w czasie
podróży i na postojach. Pieniądze należało zabierać ze sobą w większości
drobne, w monetach, gdyż banków nie było i nie było gdzie rozmienić.
Posiadając w większości banknoty niejednokrotnie z konieczności płaciło się
o wiele wyższą cenę za produkt, niż normalnie on kosztował.
Apteczka
pierwszej pomocy była koniecznym elementem wyposażenia każdego, kto wybierał
się w podróż do Zakopanego, a tym bardziej w góry. Dobrze było wyposażyć ją
przed wyjazdem, jako że w 1870 roku w Zakopanem nie było jeszcze apteki, a
najbliższa znajdowała się w Nowym Targu. Oczywiście zawartość takiej
apteczki dalece odbiegała od współczesnego zestawu medycznego, niemniej
jednak środki w niej zawarte były skuteczne i niejednokrotnie ratowały
zdrowie i życie. Przede wszystkim należało mieć spory zapas środków
przeciwbólowych w razie bólu zębów, brzucha, nagłego zasłabnięcia czy
przeziębienia.
Dosyć częste, a jednocześnie niebezpieczne, były poparzenia skóry,
spowodowane intensywnym oddziaływaniem promieni słonecznych w upalne dni na
skutek postępującego w miarę wzrastania wysokości rozrzedzenia powietrza. Do
takich wypadków dochodziło zarówno w dolinach, jak i w
wyższych partiach górskich. Najpierw skóra stawała się czerwona, potem
następowało silne pieczenie i ból, a na koniec dochodziło do pękania i
złuszczania się wierzchniej warstwy skóry. Wówczas najskuteczniejszym
i wypróbowanym środkiem na poparzenia była gliceryna, którą trzeba było
smarować na noc poparzone i bolące miejsca. Na stłuczenia skuteczny był
opodeldok (mazidło mydlano - kamforowe z amoniakiem i olejkami eterycznymi),
a na wszelkiego rodzaju rany stosowano balsamiczną maść, znaną pod nazwą
„cudownej”.
XIX-wieczna „Zakopianka”.
Jak podróżowano w Tatry w II połowie XIX wieku.
W pionierskich czasach odkrywania Tatr dotarcie do Zakopanego nie należało do rzeczy łatwych. Wieś Zakopane położona była gdzieś na końcu świata, nie posiadała żadnego połączenia kolejowego z miastami Galicji i z tego powodu przyjazd tutaj był bardzo poważnym przedsięwzięciem z logistycznego punktu widzenia. Sam fakt, że podróż z Krakowa zajmowała aż dwa dni, nastręczał już poważnych trudności. Odległość z Krakowa do Zakopanego określano wtedy w milach i wynosiła ona 14,25 mil, (1 mila = około 7,5 km.), a więc około 106 km.
Najkorzystniej
było wyruszyć z Krakowa bardzo wcześnie rano. Im wcześniej tym lepiej, gdyż
oprócz tego, że droga wiodła cały czas pod górę, to jednocześnie unikało się
południowego skwaru i kurzu na drodze, której jakość, praktycznie na całej
jej długości, pozostawiała wiele do życzenia. Poza tym do doliny rzeki Raby
można było dotrzeć o przyzwoitej porze, dzięki czemu już bez zbędnego
pośpiechu można było zdążyć na nocleg do wsi Lubień lub Zabornia. Tam bowiem
znajdowały się jedyne wówczas karczmy, w których można było w przyzwoitych
warunkach skorzystać z noclegu i posiłku. Była jeszcze jedna zaleta
porannego wyruszenia w podróż do Zakopanego, a mianowicie w godzinach
popołudniowych, minąwszy Myślenice, z grzbietu Beskidów na tle zachodzącego
słońca można było podziwiać przepiękne widoki rozciągające się w kierunku
południowym i zachodnim.
Jedynym środkiem transportu, którym można było dotrzeć w góry w XIX wieku
była tzw. furka, nazywana też niekiedy wózkiem góralskim lub po prostu
furmanką. Były dwa rodzaje furmanek: małe jednokonne z przeznaczeniem dla
dwóch osób oraz większe dwukonne, które mogły pomieścić czterech pasażerów.
Transportu w Tatry należało szukać u górali przyjeżdżających do Krakowa z
tamtych stron. Taki wózek
góralski najszybciej można było wynająć w Krakowie na Kleparzu
we wtorki lub piątki, wtedy bowiem odbywały się tam targi, gdzie handlowano
głównie zbożem i produktami rolnymi, a także bydłem.
Kleparz ówczesny stanowił kompleks przeważnie parterowych i najczęściej
drewnianych domów, zajazdów, garkuchni i szynkowni. Latem przyjeżdżali tutaj
górale z samego Zakopanego z wyrobami
metalowymi z huty w Kuźnicach, a wracając w drogę powrotną szukali pasażerów
zamierzających podróżować w góry. Dla górali, którzy nie należeli do ludzi
zamożnych, stanowiło to dodatkowy zastrzyk gotówki i to całkiem pokaźny.
Taką góralską okazję najlepiej było zamawiać na Kazimierzu u kupca żelaza
Frólicha, który prowadził skład hurtowy i zaopatrywał się w wyroby i towary
z huty w Kuźnicach. Można też było wynająć „furkę” bezpośrednio z samego
Zakopanego, ale to już musiało się odbywać poprzez kogoś znajomego z tamtych
stron.
Inaczej rzecz przedstawiała się, jeśli chodzi o podróżnych przybywających do
Zakopanego z poza granic Galicji, którzy musieli korzystać z noclegu w
krakowskich hotelach. Kraków był punktem zbornym dla wszystkich
zmierzających w Tatry z całej Polski. Było to ostatnie miejsce, gdzie można
było zdobyć i zakupić wszystkie towary i rzeczy cywilizowanego świata.
Podróżni spoza Krakowa, przyjechawszy tutaj,
wynajmowali góralską furmankę za pośrednictwem hotelowego faktora (dawniej:
pośrednik handlowy lub pośrednik w interesach), który pierwszego lepszego
napotkanego górala wynajmował jako przewoźnika, ustalał cenę za transport,
naliczając oczywiście stosowną prowizje dla siebie, wynoszącą czasami jedna
trzecią ceny. Góral oczywiście odbijał to sobie na podróżnych zawyżając cenę
za przewóz. Pośrednictwo to bardzo niekorzystnie wpływało na całą
organizacje podróży, gdyż wynajem furek góralskich z Krakowa z roku na rok
był coraz droższy. Obcy podróżni chcąc ominąć pośrednictwo faktorów
samodzielnie na własna rękę wynajmowali na Kleparzu góralskie furki. Musieli
oni jednak bardzo uważać, aby górale nie rozpoznali ich obcego pochodzenia,
gdyż w stosunku do przyjezdnych z poza Krakowa górale zawyżali ceny za
transport.
Aby
uniknąć zbędnych nieporozumień w czasie drogi oraz po przyjeździe na miejsce
należało przy wynajęciu furki ustalić z góralami w sposób bardzo precyzyjny
i szczegółowy warunki transportu i cenę za przejazd, gdyż na tym tle
dochodziło niejednokrotnie do bardzo nieprzyjemnych sytuacji wynikających z
niedoprecyzowania umowy.
Ile kosztowała taka przyjemność? Za wózek jednokonny trzeba było góralowi
zapłacić 5 guldenów, inaczej 5 złotych reńskich, natomiast za furkę dwukonną
– od 10 do 13 guldenów. Oczywiście do tych kosztów należało doliczyć tzw.
„myto”, czyli opłatę transportową, pobieraną w określonych punktach
kontrolnych od
każdego środka transportu. Dzisiaj porównać to możemy do winiety lub do
opłaty za przejazd autostradą. Podane wyżej ceny dotyczyły mieszkańców
Krakowa. Podróżni korzystający z pośrednictwa faktora płacili za wynajem
furki od 18 do 25 guldenów. Czy to dużo, czy mało? Trzeba to odnieść zarówno
do zarobków, jak i cen
podstawowych artykułów w II połowie XIX wieku. Dla przykładu: burmistrz
Krakowa zarabiał około 20 guldenów dziennie, natomiast tzw. dniówka
pracownika fizycznego (murarza w Krakowie) wynosiła 1,5 guldena. Co do
ówczesnych cen, to za przykład można podać: kilogram kiełbasy kosztował 1
gulden, a za solidne męskie buty z cholewkami trzeba było zapłacić 8
guldenów. Stosunkowo bardzo droga była herbata chińska. Za 1 funt polski,
czyli około 40 dkg tego niepospolitego wtedy specjału, trzeba było zapłacić
aż 2 guldeny. Biorąc pod uwagę zarobki przeciętnego krakowskiego pracownika
fizycznego to dziennie zarobił on na 1,5 kg kiełbasy, ale 1 funta herbaty za
dniówkę już nie mógł sobie kupić. Zakładając, że chciałby wynająć furkę za
10 guldenów, musiałby pracować na to cały tydzień.
Można
też było wynająć furki o wyższym standardzie, bardziej ekskluzywne,
chroniące pasażerów od deszczu, wyposażone w specjalne obręcze i powleczone
płótnem. Ale jazda taką furką w czasie upału nie należała do przyjemności.
Bardziej należało zwracać uwagę na miejsca przeznaczone do siedzenia, które
dobrze było wcześniej sobie przygotować, a więc odpowiednio wysłać,
pościelić i wyłożyć, gdyż perspektywa spędzenia na tym miejscu dwóch dni
dawała powody do szczególnego zadbania o to miejsce. Zabezpieczenie bagażu
także było sprawą bardzo ważną, gdyż nieodpowiednie zapakowanie i ułożenie w
czasie długiej jazdy po bardzo złej drodze niejednokrotnie prowadziło do
jego uszkodzenia lub wręcz do zagubienia.
Stan techniczny góralskich furmanek pozostawiał wiele do życzenia.
Praktycznie żadna z nich nie powinna być dopuszczona do ruchu, a zawłaszcza
do przewozu pasażerów. Nie było w nich żadnych drzwi ani schodków do wsiadania,
wchodziło się „na pokład” bezpośrednio z przodu wózka. Krzywe obręcze
pokryte dziurawą płachtą nie budziły zbytniego zaufania. O stopniach
wejściowych i resorach można było tylko pomarzyć, a grube płótno sprawiało,
że w czasie pogody było bardzo duszno, a w deszczowe dni mokro. Siedziało
się na wiązkach siana, a przy lepszym układzie na słomie przykrytej derką.
Co pewien czas trzeba było się zatrzymywać, aby poprawiać te wyścielane
siedzenia, gdyż przy tak trzęsącej jeździe wszystko na furce się szybko
przemieszczało nie wyłączając bagaży.
Kierowanie
tym pojazdem nie należało do rzeczy bezpiecznych, gdyż górale nie znali
podwójnych lejców. (skórzane
lub gumowe
pasy, przy pomocy których furman
utrzymywał kontakt z pyskiem
konia
i w ten sposób przekazywał koniowi sygnały). Ten sposób kierowania
furmanką był bardzo niebezpieczny i z tego powodu niejednokrotnie dochodziło
na trasie do wypadków wywrócenia furki. Strome zjazdy również były
bardzo niebezpieczne, gdyż jedynym sposobem hamowania był mało skuteczny
hamulec sznurkowy. Po raz pierwszy podwójne lejce górale zaczęli stosować za
namową doktora Tytusa Chałubińskiego, który bardzo często przemierzał drogę
z Krakowa do Zakopanego, natomiast dzięki Waleremu Eljaszowi górale
montowali w swych pojazdach podwieszane na rzemieniach wyścielane kanapy,
które znacząco poprawiały komfort jazdy po wyboistej drodze.
Do niebezpiecznych zdarzeń dochodziło także w trakcie przeprawy prze
Dunajec, gdzie mosty bardzo często były pozrywane, a koryto rzeki często się
zmieniało, zwłaszcza w rejonie miejscowości Biały Dunajec. Niejednokrotnie
trzeba było tam prosić o pomoc górali zgromadzonych przy karczmie, którzy
wyczekiwali na jadące góralskie furki. Czasem trzeba też było wynająć
dodatkowy wózek i przełożyć do niego bagaże. W sezonie zmoczeni górale nawet
się nie przebierali, gdyż wózki
dosyć często przemierzały ten szlak. Oczywiście trzeba było każdemu zapłacić
za taką przysługę, tym bardziej, że nawet jeśli do pomocy potrzeba było
sześciu ludzi, to i tak nagle zjawiało się szesnastu i każdy wyciągał rękę
po zapłatę i każdy twierdził, że to tylko dzięki niemu wózek się nie
wywrócił w czasie przeprawy. Górale zarobione w ten sposób pieniądze
najczęściej na bieżąco przepuszczali w tutejszej karczmie.
Podróżujący góralską furką
byli zmuszeni w czasie podróży znosić pewne zachowania i nawyki jej
właściciela. Prawie każdy góral był namiętnym palaczem habryki (tytoń w
gwarze góralskiej), której bardzo intensywny zapach pasażerowie zmuszeni
byli odczuwać w kłębach duszącego dymu, puszczanego z fajki przez furmana.
Dobrze było wówczas częstować górali w czasie podróży cygarami, których dym
i zapach nie były już tak dokuczliwe i uciążliwe dla zmysłu powonienia. Poza
tym każdy z nich używał tzw. pomady (kosmetyk
do pielęgnacji
włosów dla nadania im
połysku i miękkości, produkowany na bazie tłuszczu, wosku i substancji
zapachowych. Inne nazwy: brylantyna, fiksatuar), z tą tylko różnicą, że
zastępowali oni ją masłem, które w sposób naturalny jałczało na włosach, co
nie było zbyt przyjemnym doznaniem zapachowym.
Jeśli
ktoś wybierał się do Zakopanego samotnie najkorzystniej było pod względem
finansowym zapisać się na dyliżans na poczcie przy dworcu kolei żelaznej w
Krakowie. Za niespełna 6 guldenów można było dostać się dyliżansem do Nowego
Targu w stosunkowo krótkim czasie, tracąc na to tylko jedną noc.
Przełomem w sposobie podróżowania do Zakopanego było otwarcie w 1884 roku
linii kolejowej z Krakowa do Chabówki, co znacznie skróciło czas podróży. W
Chabówce jednak w dalszym ciągu trzeba było przesiadać się na wózki
góralskie, ale ich standard był już o wiele wyższy. Wyposażone były już w
wejście ze schodkami z obydwu stron, obręcze były już bardzo solidne i
wysokie, pokryte podwójną, nieprzemakalną płachtą, siedziska były już na
sprężynach, a przede wszystkich żelazny hamulec korbowy poprawiał
bezpieczeństwo na stromych zjazdach.
Droga z Krakowa do Zakopanego.
Kraków - Myślenice.
Podróż
z Krakowa do Zakopanego góralską furką zawsze była pełna uroku
i niespodzianek. I chociaż trwała bardzo długo, bo aż dwa dni i przychodziło
poruszać się bardzo często żółwim tempem, czas mijał bardzo szybko i
przyjemnie. Najpierw przejeżdżało się przez most na Wiśle i docierało do
Podgórza, które kiedyś stanowiło przedmieście Krakowa, a po rozbiorze
Polski, kiedy granica austriacka przebiegała wzdłuż Wisły, stało się ono
samodzielnym miasteczkiem.
Piękne otoczenia Krakowa
szpeciły wówczas mijane po drodze liczne austriackie fortyfikacje. Pierwszym
punktem poboru opłaty transportowej (myto) była wieś Borek Fałęcki, gdzie
kiedyś istniała dobrze prosperująca fabryka stearyny. Jadąc dalej mijało się
o milę na wschód od gościńca (główna droga)
zabudowaną osadę Swoszowice, znaną z kopalni siarki i kąpieli siarczanych. Z
kąpieli tych korzystała w większości ludność żydowska. Był to swego rodzaju
uprzywilejowany dla nich kurort, skąd niejednokrotnie wracały do Krakowa
całe karawany żydowskich kuracjuszy, leczących właśnie tam różnego rodzaju
choroby skórne.
Właściwości
wód leczniczych oraz korzystne położenie względem samego Krakowa nie
wpłynęło jednak znacząco na rozwój Swoszowic jako miejscowości turystycznej.
Najprawdopodobniej wynikało to właśnie ze zbyt dużej liczby napływowej
ludności żydowskiej do tej miejscowości. Nie wszyscy mieszkańcy Galicji byli
zwolennikami tolerancji religijnej i równouprawnienia, zwłaszcza, że w
Swoszowicach często gościł rabin i w każdy piątek tłumy Żydów z Krakowa
pielgrzymowały do tej wioski. W piątkowe wieczory Swoszowice przekształcały
się w miejsce modlitw. Lament modlących się Żydów był czasami tak głośny, że
przeszkadzało to innym mieszkańcom wsi, przez co wytwarzała się niezdrowa
atmosfera wśród społeczności Swoszowic.
Nie
był to jednak jedyny powód, dla którego mieszkańcy Krakowa rzadko korzystali
z tutejszych siarczanych kąpieli. Drugim i chyba bardziej decydującym
powodem był bardzo niski standard oferowanych usług w tym zakresie.
Pomieszczenia do kąpieli były bardzo skromnie wyposażone, o porcelanowych
wannach nie było mowy, a komfort w pomieszczeniach i łazienkach pozostawiał
bardzo wiele do życzenia. Swoszowice mogłyby się rozwinąć, gdyby kopalnie
siarki i siarczane źródła były w rękach jednego właściciela, który
kontrolowałby wydobycie siarki w sposób niezagrażający przecięciem głównych
arterii wody mineralnej i wysuszeniu źródła. Tak naprawdę to cały
ćwierćmilowy pas (około 2 km), ciągnący się po drugiej stronie Krakowa
wzdłuż brzegów Wisły nadawał się pod fabryki i przemysł. Gips, wapno, sól,
siarka, glinka i inne surowe produkty zalegały tutaj i aż się prosiło o ich
wykorzystanie.
Z
mijanych miejscowości warto wymienić tutaj Gaj, gdzie wychowywał się generał
Józef Bem w czasach, kiedy wioska ta była własnością jego rodziców oraz
Mogilany, które były doskonałym punktem widokowym. Na mogilańskiej górze
stał kościół otoczony lipami. Góra ta stanowiła pierwszy próg, a raczej
pierwszy olbrzymi stopień na drodze do Tatr i była zarazem granicą pomiędzy
doliną Wisły, a doliną Raby. Na północ z tego miejsca rozciągał się
przepiękny widok na dolinę Wisły, Kraków i majestatyczny Wawel, natomiast na
południe można było już podziwiać w całej swej okazałości krajobraz górski z
zalegającym jeszcze śniegiem na szczycie Babiej Góry. Na tle pasma
babiogórskiego dostrzec można było błyszczące mury Kalwaryjskiego klasztoru
ojców Bernardynów.
Z Mogilan zjeżdżało się
gościńcem dosyć stromo w dół, co nie należało do rzeczy przyjemnych i
bezpiecznych. Dawało to o sobie znać zwłaszcza w deszczowe i słotne dni,
kiedy nawet bardzo silne konie miały trudności z pokonaniem stromych
wzniesień, jak również z utrzymaniem wozu na błotnistych zjazdach. Bywało,
że niektórzy ten stromy odcinek z Mogilan pokonywali nocą, co wymagało
niezwykłych umiejętności od furmana – górala, a przede wszystkim od
konia. Odcinek ten był
bardzo niebezpieczny zimą. Chociaż turyści nie wybierali się wtedy do
Zakopanego, to jednak górale z huty w Kuźnicach dostarczali tędy do Krakowa
wyroby hutnicze. Trudności były tym większe, że zimą musieli używać sań
zamiast góralskich wózków, co dla koni stanowiło nie lada wyzwanie.
Po pokonaniu tego odcinka
docierało się do Głogoczowa, a następnie do Jawornika, gdzie po raz kolejny
pobierane było myto, chociaż droga w dalszym ciągu była w fatalnym stanie.
Wyjeżdżając na wzgórza za Jawornikiem dojeżdżano do miejscowości Świątniki
Górne. Warto o niej wspomnieć ze względu na nazwę, jako że pochodzi ona z
racji oddania przez Królową Jadwigę tej właśnie osady na usługi katedry
krakowskiej. Mieszkańcy tej osady przez 14 dni na przemian po cztery osoby
obsługiwali świątynię i czynili to całkowicie bezinteresownie jeszcze w XIX
wieku, pobierając jedynie niewielkie wynagrodzenie z funduszy katedralnych.
Świątniczanie zajmowali się głównie
ślusarstwem, a dawniej wyrabiano tutaj szable i pancerze.
Jadąc dalej wjeżdżało się
do Myślenic, gdzie zwykle robiono postój, można było się posilić, pobieżnie
zwiedzić miasteczko i porozmawiać z mieszkańcami. W zależności od godziny
wyjazdu z Krakowa można było tutaj również przenocować w lokalnej oberży.
Tutejsi mieszczanie znani byli z tego, że nie dopuszczali do osiedlania się
w miasteczku Żydów, co pod tym względem odróżniało Myślenice od innych
polskich miast, gdzie praktycznie cały handel skupiał się
w rękach żydowskich. Jednak pod koniec XIX wieku pomimo licznych awantur
także tutaj rozpoczął się napływ ludności żydowskiej i to w bardzo szybkim
tempie. W roku 1856 w miasteczku było tylko 43 Żydów, a już
3 lata później ich liczba wzrosła do 590.
Z Myślenic do Nowego Targu przez Dolinę Raby i Beskidy.
Z
Myślenic wyjeżdżało się wąską uliczką przez przedmieście Stradom i dalej
podążało się doliną rzeki Raby. Wioski w dolinie Raby były bardzo zaludnione
i rozległe, rozrzucone po jednym i drugim brzegu rzeki wisząc często na
górskich urwiskach. Droga z Myślenic do Pcimia nie należała do dobrych i
wygodnych. Była bardzo wąska, kamienista i przebiegała po stromych garbach
wzdłuż rzeki Raby. Stróża i Pcim stanowiły bardzo rozległe osady. Na całej
ich długości rozrzucone były bardzo ubogie chaty góralskie, małe, niskie,
pokryte słomą lub gontem. Dolina Raby była bardzo uboga pod względem
rolniczym. Górzysta ziemia była bardzo jałowa, a rzeka Raba bardzo często i
gwałtownie wylewała, zamieniając pola uprawne w kamieniste poletka. Było to
przyczyną nędzy i biedy w jakiej żyli tutejsi mieszkańcy.
Do
roku 1867 przed wsią Lubień rzekę Rabę trzeba było przejeżdżać dwukrotnie,
co nie należało do rzeczy łatwych i przyjemnych zważywszy na silny i
porywisty nurt rzeki oraz kamieniste dno. W czasie podwyższonego stanu wody
ten odcinek traktu był w ogóle nie przejezdny. Dopiero po 1867 roku
poprowadzono gościniec w sposób niewymagający konieczności przejeżdżania
furką przez rzekę.
Wjeżdżając do Lubnia
odległego od Krakowa 6 mil (ok. 45 km.) można było zatrzymać się i posilić w
karczmie. Prowadziła ją od dawna rodzina Puszyńskich. Na całej trasie do
Zakopanego była to jedyna karczma prowadzona przez rodzinę katolicką.
Wszystkie inne należały do Żydów, którzy czynili starania, aby również tę
karczmę przejąć w swoje posiadanie. Karczma posiadała kilka pokoi gościnnych
i sklep, gdzie można
było kupić słodycze, rodzynki, figi i migdały, co było wielką atrakcją i
przyjemnością zwłaszcza dla dzieci. Dorośli również mogli znaleźć coś
smacznego dla swego podniebienia. Panie mogły skosztować aromatycznej
kawy, świeżego i smacznego ciasta, a dla panów gospodarz dysponował całkiem
dobrze zaopatrzoną piwniczką z węgierskimi winami przednich marek, których
nigdy nie mogło zabraknąć. Można też było tutaj skorzystać z noclegu, ale na
wygody nie można było liczyć i proszek perski na owady koniecznie trzeba
było tutaj ze sobą posiadać.
Proszek perski był
produktem pochodzenia roślinnego, wytwarzanym z rośliny o nazwie maruna
różowa, podobnej do rumianku, rosnącej w Persji i w okolicach Kaukazu.
Proszek ten miał właściwości trujące dla wszelkiego rodzaju owadów i
robactwa typu pchły, wszy, pluskwy, prusaki itp. Wytworzony z oryginalnej
rośliny był specyfikiem bardzo drogim, dlatego też w miarę wzrostu popytu
zaczęto go produkować z domieszką zwykłego rumianku, co osłabiało jego
działanie, a niejednokrotnie czyniło go całkowicie bezskutecznym. Oryginalny
produkt właściwie przechowywany utrzymywał swoje właściwości owadobójcze
nawet przez 12 lat.
Co odważniejsi podróżni w
czasie postoju w Lubieniu korzystali z kąpieli w rzece Rabie, która akurat w
tym miejscu doskonale się do tego nadawała. Nocą karczma w Lubieniu często
była bardzo przepełniona, nawet strych był zajęty. Korzystały tutaj z
noclegu głównie osoby bardzo przywiązane do religii katolickiej, dla
których nocleg w karczmie w Zaborni prowadzonej przez Żydów stanowił
naruszenie dobrych obyczajów i zasad moralnych. Inni natomiast musieli
dobrze rozplanować czas podróży, aby uniknąć konieczności pozostawania tutaj
na nocleg, gdyż do Zaborni było jeszcze daleko, a po drodze nie było już
gdzie przenocować.
Zostawiwszy za sobą Lubień
droga prowadziła zboczem wzdłuż doliny Krzeczowskiej nowym gościńcem
ukończonym w 1869 roku. Po minięciu Krzeczewa wjeżdżało się w pustą bezludną
okolicę jadąc cały czas przez las bardzo wolno pod górę. Bardzo często na
tym odcinku podróżni zsiadali z furki i szli pieszo. Po pierwsze, aby nie
przemęczać koni, a po drugie idąc można było ten odcinek przebyć szybciej,
niż poruszając się na wózku. Ten odcinek drogi miał to do siebie, że w razie
jakiegokolwiek wypadku lub
nagłego zdarzenia nie można było liczyć na jakąkolwiek pomoc, gdyż tereny te
nie były zamieszkałe. Dopiero we wsi Naprawa można było kogoś spotkać. Była
tam również niewielka karczma na uboczu, która jednak nie cieszyła się dobrą
opinią i podróżni opuszczali ją z niezadowoleniem. Niski standard, jedno
pomieszczenie gościnne i kiepskie jedzenie nie wzbudzało raczej zaufania.
Warto jednak wspomnieć o tym miejscu, jako że właśnie tutaj wypadała
dokładnie połowa drogi z Krakowa do Zakopanego. Dobrze było też właśnie
tutaj dać odpoczynek koniom, a samemu napawać się wspaniałym widokiem na
Babią Górę, która z tego miejsca wyglądała zupełnie inaczej niż z okolic
Krakowa.
Stąd też przy dobrej pogodzie i widoczności można było podziwiać przepiękną
panoramę Tatr. Znający ich topografię mogli już z tego miejsca rozróżniać i
nazywać widoczne i odsłonięte szczyty.
Podążając dalej, tym razem
prawie cały czas z góry, docierało się do kolejnego dosyć ważnego punktu na
trasie do Zakopanego, gdzie krzyżowały się dwa gościńce górskie: z Jordanowa
do Nowego Sącza i z Myślenic do Nowego Targu. Dlatego miejsce to potoczne
nazywano „Krzyżówką”. Obecnie również jest to dosyć istotny węzeł
komunikacyjny dobrze znany wszystkim podróżującym do Zakopanego, gdyż jest
to skrzyżowanie dróg w Skomielnej Białej, gdzie niejednokrotnie tworzą się
kilkukilometrowe korki. Był to punkt, który wyznaczał połowę drogi z
Myślenic do Nowego Targu. W XIX wieku stała tam przydrożna karczma, która
cieszyła się dobrą opinią między innymi ze względu na dobrą stajnię, co
wtedy miało bardzo istotne znaczenie, podobnie jak obecnie stacje paliw.
Na trasie do Zakopanego
bardzo ważnym punktem była Zabornia, odległa od Krakowa 8 mil (ok. 60 km.),
gdzie przecinał się gościniec Nowotarski z odnogą drogi, która przez
Spytkowice prowadziła na Orawę
i dalej na Węgry. Obecnie jest to dzielnica Rabki, gdzie zakopianka krzyżuje
się z drogą na prawo w kierunku Chyżnego i na lewo do Szczawnicy. To właśnie
w Zaborni większość podróżnych zatrzymywała się na nocleg. Była tam karczma
z dwoma gościnnymi pokojami, jak na owe czasy wygodnie urządzona, wyposażona
w łóżka, kanapy, jednak i tutaj proszek perski na owady okazywał się
niezbędny. Można było w niej solidnie się posilić, skosztować mięsa, wypić
herbatę, kawę, mleko. Ceny jednak były bardzo wygórowane, czemu nie należało
się dziwić, gdyż było to miejsce, gdzie zatrzymywali się zarówno podróżni
zmierzający z Krakowa do Zakopanego, jak i powracający do Krakowa ze
Szczawnicy. Z tego też powodu w okresie letnim było tam bardzo ciasno i
nawet alkowa gospodarza, która służyła jako trzecie pomieszczenie noclegowe,
nie zawsze mogła pomieścić wszystkich podróżnych. Niejednokrotnie
z tego powodu dochodziło do zatargów i kłótni między zmęczonymi
przyjezdnymi, lecz gospodarz stosował zasadę „kto pierwszy, ten lepszy”.
Aby uniknąć kłopotu z
noclegiem w Zaborni i sprzeczek między podróżnymi najrozsądniej było w miarę
wcześnie wyruszyć z Krakowa i dotrzeć do karczmy w godzinach
przedwieczornych, gdyż po zmroku wszystkie pomieszczenia noclegowe były już
zajęte. Po przeciwnej stronie gościńca była nowsza karczma z trzema izbami
noclegowymi i chociaż gorzej wyposażona, to jednak w czasie kiedy wszyscy ze
wszystkich stron o jednakowej porze zjeżdżali się do Zaborni, to i w niej
zaczynało brakować miejsc. Z tego też powodu właściciele, a byli to Żydzi,
toczyli boje o zdobycie nadjeżdżających turystów. Trzeba było również
pamiętać
o tym, że nie tylko podróżni musieli odpocząć i przenocować, ale konie także
były strudzone i wyczerpane całodniową podróżą. Dlatego też i stajnia w
Zaborni była solidna.
Wieczorem w karczmach w
Zaborni można było spotkać bardzo różnorodne, a czasami wręcz osobliwe
towarzystwo. Karawany furek, bryczek i powozów
różnego rodzaju nadciągały z różnych stron. Ze Szczawnicy wracali
kuracjusze, niektórzy rzeczywiście podleczeni mineralnymi wodami, ale w
większości to albo samotni panowie, szukający zabaw i uciech cielesnych w
słynnym kurorcie, albo mamusie z córkami, które między kuracjami i kąpielami
zdrojowymi poszukiwały kandydatów na mężów z różnymi skutkami. Wszyscy
mierzyli siebie wzrokiem próbując odgadnąć kim kto jest w rzeczywistości,
ale większość nadrabiała miną, gestami, krzykiem lub łamaną francuszczyzną,
próbując pokazać swoją wyższość nad innymi.
Status
społeczny można było odgadnąć patrząc na powozy. Jeśli były one na resorach
i wokół nich kręciło się dużo służby z jeszcze większą ilością bagaży,
kufrów niepotrzebnych, można było przypuszczać, że pasażerowie to zamożni
właściciele ziemscy, tym bardziej, że co drugie słowo było wypowiadane przez
nich łamaną francuszczyzną. Należeli oni do grupy ludzi, która z nieukrywaną
wyższością obserwowała spokojnych i cichych podróżnych wracających z Tatr
skromnymi, góralskim furkami. Można też było spotkać swego rodzaju dziwaków,
podróżujących w dziwnych, całkowicie oszklonych powozach i jeszcze dziwniej
ubranych w coś w rodzaju uniformu czy kombinezonu. Tylko oczy i nos były
odkryte najprawdopodobniej w celu zabezpieczenia przed kurzem w czasie jazdy
gościńcem w upalne dni. Jednym słowem trochę groteskowy pejzaż i klimat
panowały w Zaborni, ale jednocześnie pozwalało to spojrzeć z boku na
wielorakość ludzkich postaw i charakterów ówczesnego społeczeństwa.
Dla
niektórych podróżujących nocleg w Zaborni należał do najprzyjemniejszych
chwil w całej podróży do Zakopanego i pozostawiał zawsze w pamięci miłe
wspomnienia, zwłaszcza jeśli podróż obywała się w licznym gronie. Zawsze
wieczorem było wesoło, śmiechom i śpiewom nie było końca, a sen przychodził
dopiero z nastaniem świtu bez względu na to czy ktoś spał na kanapie, czy na
słomie. Bardzo dobrą opinią cieszyła się serwowana tutaj kawa, którą
podróżni zwykle spożywali o poranku na ganku przed karczmą napawając się
jednocześnie świeżym porannym powietrzem. Karczma prowadzona była przez
Żydów, bardzo porządnych, miłych i usłużnych ludzi. Przy porannej kawie
nierzadko można było zawrzeć ciekawe znajomości, poznać nowych ludzi,
podyskutować przy papierosie lub cygarze,
a czasami i znajomych spotkać wracających lub podążających w stronę Tatr i
Szczawnicy.
Po odpoczynku w Zaborni w
dalszej podróży przekraczało się przez most rzekę Rabę, która akurat w tym
miejscu była nadzwyczaj płytka i spokojna. Od tego miejsca droga cały czas
wiła się pod górę, po lewej stronie rozciągał
się widok na Rabkę, dużą zaludnioną wieś, znaną wówczas z licznych zakładów
kąpielowych i wód jodowo – bromowych. Następnie mijało się Chabówkę, skąd
droga zaczynała być tak stroma, że jej pokonywanie szybciej odbywało się
pieszo niż jadąc furką. Okolice te były bardzo zalesione, prawie
niezamieszkałe i dopiero dojechawszy do Obidowej można było odpocząć w
karczmie. Było to najwyższe wzniesienie na trasie całego gościńca wiodącego
do Zakopanego, skąd jadąc już prawie cały czas w dół, zmierzało się w stronę
Nowego Targu. Po zachodniej stronie gościńca mijało się drewniany kościółek
i wjechawszy na wzniesienie można już było zobaczyć z daleka Nowy Targ i
podziwiać dolinę Nowotarską z dwoma Dunajcami: Białym - płynącym prosto z
Tatr i Czarnym - płynącym od zachodu koło Ludźmierza.
Za
nowym Targiem obydwie rzeki łączą się. Jeśli przejrzystość powietrza była
dostatecznie dobra warto było z tego miejsca podziwiać cały majestatyczny
łańcuch Tatr, gdyż w miarę zbliżania się do nich jedne szczyty zakrywały
drugie i panorama nie była już tak imponująca. Całą dolinę Nowotarską można
by określić jako piękny przedsionek wspaniałego gmachu, którym były Tatry.
Krajobraz z okolic Obidowej należał do jednych z najpiękniejszych na całej
trasie w góry. Niektórzy określali go jako majestatyczny czy wręcz nawet
mistyczny, swym blaskiem barw dostarczający podróżnym niepowtarzalnych i
niezapomnianych wrażeń.
Kolejnym miejscem, gdzie
zawsze robiono postój był Nowy Targ, gdzie do dyspozycji podróżnych były dwa
domy zajezdne, jak je wówczas określano. Część domostw położona była na
północnym brzegu Czarnego
Dunajca i stanowiła jakby przedmieście Nowego Targu. Dopiero po
przekroczeniu mostu i opłaceniu myta wjeżdżało się uliczką na rynek. Długa
ulica zabudowana była prostymi, drewnianymi chatami, które wprawdzie nie
posiadały kominów, ale wyglądały na solidne i bardzo schludne, otoczone
przed oknami kwiatowymi ogródkami. Na dużym rynku stał murowany ratusz, w
okolicznych domach było mnóstwo sklepów, apteka, poczta, sąd. Rynek
wprawdzie był wybrukowany, ale uliczki nawet w środku lata były zabłocone, a
jesienią i wiosną błoto zalegało wszędzie. O bliskości do granicy
węgierskiej można było się przekonać po dużej ilości sklepów z winami,
rozmieszczonych na rynku. Tutaj również swoją siedzibę miały władze
starostwa nowotarskiego oraz Szkoła Główna, założona w 1842 roku. Miasteczko
liczyło wtedy 3890 mieszkańców, wśród których stosunkowo dużo było
urzędników, stanowiących niejako elitę miasteczka. Pozostali mieszkańcy to
rodowici górale oraz coraz częściej osiedlający się tutaj Żydzi,
zajmujący się głównie handlem i niecieszący się tutaj pozytywną opinią
pośród rodowitej ludności, która uważała ich za spekulantów i oszustów.
Wskazanym było tutaj
dokonanie zakupów. Najtrafniejszych wskazówek co do tego,
co należy kupić udzielali górale wiozący podróżnych, gdyż oni najlepiej
wiedzieli czego w Zakopanem brakuje i co jest tam nieosiągalne. Trzeba
pamiętać o tym, że w XIX wieku to właśnie Nowy Targ był stolicą Podhala i
siedzibą władz, a Zakopane było zapadłą wsią, gdzie niczego nie można było
kupić. Tak więc Nowy Targ był ostatnim miejscem, gdzie można było uzupełnić
zapasy.
Z
racji tego, że Nowy Targ był niejako stolicą Podhala, warto wspomnieć tutaj
o historii tego miasta. Jego założycielem był wojewoda krakowski Teodor
hrabia na Ruszczy zwany Cedro, który w 1204 roku uzyskał przywilej królewski
na karczowanie lasów nad Dunajcem i osadzanie ludności. Po zbudowaniu
klasztoru Cystersów w Ludźmierzu nadał im w 1238 roku osadę Nowy Targ. Król
Kazimierz Wielki założył tutaj w 1343 roku kościół, a przywilejem nadanym w
1346 roku zamienił tę osadę na miasto. Odtąd Nowy Targ posiadał wszelkie
przywileje należne miastu. Mieszczanie jadący z towarami do Krakowa byli
zwolnieni od cła, a Król Zygmunt I przywilejem z 1535 roku polecił
przewożenie wszystkich towarów z Węgier i na Węgry tylko i wyłącznie przez
Nowy Targ, a Zygmunt August pozwolił od 1549 roku pobierać cło od
przewożonych towarów. Opłatę zaś jego uregulował osobnym przywilejem Zygmunt
III w 1559 roku, który ustanowił tutaj od 1630 roku
skład soli i ołowiu. Wszyscy następni królowie potwierdzali bez wyjątku
wszystkie przywileje tego miasta.
Z Nowego Targu do Zakopanego doliną Białego Dunajca.
Utwardzony
gościniec kończył się w Nowym Targu. Dalej droga była prosta i równa, ale za
to bardzo kamienista. Gościniec rozwidlał się tutaj w trzech kierunkach: na
wschód wiódł do Czorsztyna, Krościenka i Szczawnicy, na zachód prowadził do
miasteczka Czarny Dunajec, a stamtąd na Orawę lub do Chochołowa i Witowa.
Trzecie ramię ciągnęło się wzdłuż Białego Dunajca do Zakopanego. No odcinku
Nowy Targ – Zakopane kilkakrotnie pokonywało się Biały Dunajec przejeżdżając
przez mosty, które – jako to określał Eljasz – „na Bożej łasce stały”.
W miarę zbliżania się w stronę gór, Tatry olbrzymiały, stawały się coraz
ciemniejsze,
ukazywały już swoje rozpadliny, gdzie niegdzie pokryte jeszcze śniegiem.
Pierwszą wsią na tym
odcinku były Szaflary, założone jako osada w 1234 roku. Wieś stosunkowo
duża, licząca 1000 mieszkańców. Most w Szaflarach zbudował własnym kosztem
ówczesny właściciel tych dóbr Adam Uznański dopiero w 1869 roku, a do tego
czasu w tym miejscu trzeba było pokonywać rzekę wpław. Trzeba również
pamiętać o tym, że Dunajec jako rzeka górska bardzo często zmieniała swoje
koryto. Dochodziło nawet do takich sytuacji, że przez rzekę poprowadzone
były dwa mosty, jednak były one bezużyteczne, gdyż rzeka zmieniwszy swoje
koryto powodowała, że trzeba ją było pokonywać wpław.
Prymitywne
góralskie furki nie były przystosowane do takich przepraw, co dla podróżnych
nie należało do atrakcji przyjemnych. Wózek cały czas kołysał się to na
jedną, to na drugą stronę, wartki nurt rzeki i kamieniste dno stwarzało
niebezpieczeństwo wywrócenia. Górale wiedzieli jednak kiedy i którędy
przeprawiać się przez rzekę w sposób nienarażający podróżnych na
niebezpieczeństwo. Przeprawa przez Dunajec była zupełnie niemożliwa w czasie
wezbrania wody. W takich sytuacjach kierowano się na inną drogę przez
Bańską, jednak ze względu na jakość drogi było to bardzo uciążliwe zarówno
dla koni, jaki i dla pasażerów. Brak mostu na głównej drodze w Szaflarach
nie świadczył zbyt pochlebnie o władzach nowotarskich.
Minąwszy Szaflary kolejną
wioską był Biały Dunajec. Wieś bardzo długa i dosyć zaludniona, licząca 1300
mieszkańców. Właśnie tutaj, w Białym Dunajcu, wypadała połowa drogi z Nowego
Targu do Zakopanego, a spod karczmy odsłaniał się przepiękny widok na Tatry.
Od Białego Dunajca do Zakopanego droga wiodła już cały
czas pośród domostw przez tereny zamieszkałe. Wsie łączyły się już
bezpośrednio miedzy sobą i tylko tablice umieszczone przy drodze oznaczały
koniec jednej, a początek drugiej osady. Domostwa górali położone były
blisko rzeki ze względu na łatwy i szybki dostęp do wody. Po przebyciu
trzeciego i ostatniego już mostu na Białym Dunajcu docierało się do
Poronina, zwanego wówczas Bańkówką. Była to ostatnia już wieś przed
Zakopanem. W Poroninie miał swoją siedzibę Adam Uznański, ówczesny
właściciel dóbr Szaflarskich. Wśród mieszkańców zasłynął on z tego, że
prosty biedny lud wspomagał finansowo i bardzo przyjaźnie się z nim
obchodził. W Poroninie obok domu Uznańskiego droga rozgałęziała się,
wschodnia odnoga wiodła do Bukowiny, stamtąd do Jurgowa, Jaworzyny Spiskiej
i do Morskiego Oka, a zachodnia prowadziła już prosto do Zakopanego.
Podążając wśród domów w kierunku południowo – zachodnim doskonale widoczny
był, wynurzający się spośród całego łańcucha Tatr skalisty Giewont,
majestatycznie wyglądający na tle nieba. Giewont nazywany był inaczej
Zakopiańskim Wierchem, jako że królował nad całą okolicą.
Przy
wjeździe do Zakopanego w pierwszym napotkanym lesie od południowej strony
gościńca wycięta była droga wiodąca prosto do Kuźnic Zakopiańskich. Po obu
stronach drogi rozciągały się świerkowe lasy przerywane łąkami, na których
wypasało się bydło. Jadąc prosto, cały czas w kierunku zachodnim, docierało
się do środka wsi, gdzie wznosił się mały, drewniany kościółek z daleka
trudny do zauważenia pośród domostw licznie zabudowanych wokół niego. Jeżeli
dotarło się do Zakopanego w porze nocnej i nie miało się wcześniej
umówionej kwatery, wówczas nie było innej możliwości skorzystania z noclegu
jak tylko w karczmie przy kościele. W takiej sytuacji z szukaniem
odpowiedniej kwatery najpraktyczniej było poczekać do rana i wtedy zasięgnąć
języka u górali, którzy w tej kwestii byli bardzo życzliwi i usłużni, gdyż
widzieli w tym korzyść dla siebie. Nie należało jednak wybierać na
mieszkanie pierwszej napotkanej chaty, lecz warto było sobie zadać trud i
zwiedzić co najmniej kilka domostw, porozmawiać z gospodarzami w sprawie
warunków pobytu, opłaty za mieszkanie i dopiero wtedy podjąć ostateczną
decyzję. Jeżeli przybyło się na miejsce w godzinach popołudniowych wszystko
to można było ustalić jeszcze tego samego dnia, włącznie z umówieniem
przewodnika na następny dzień, jeśli ktoś nazajutrz rano planował wyjście w
góry.
Każdy wózek góralski
wjeżdżający z podróżnymi do Zakopanego wzbudzał zainteresowanie wśród
mieszkańców. Wszyscy wybiegali z domów i ze wszystkich stron przychodzili
sprawdzić kto i skąd przybył. Starsi od razu służyli pomocą przy noszeniu
bagaży, a dzieci skrzętnie obserwowały przyjezdnych kryjąc się za płotami
lub węgłami domów.
Z Nowego Targu do Zakopanego doliną Czarnego Dunajca.
Podróżni decydujący się na
ten drugi wariant drogi musieli kierować się z Nowego Targu w kierunku na
Ludźmierz i podążać wzdłuż rzeki Czarny Dunajec, która swą nazwę wzięła od
ciemnej barwy dna z powodu zalegających tam torfowisk. Ludźmierz rozłożony
na północnym brzegu rzeki był jedną z najstarszych osad na Podhalu, podobnie
jak Nowy Targ założony przez tego samego wojewodę krakowskiego w 1204 roku.
W 1234 roku założono tam klasztor Cystersów. Minąwszy Ludźmierz przebywało
się po moście potok Rogoźnik, który wypływał ze wsi o tej samej nazwie. Była
to bardzo stara osada, jako że Bolesław Wstydliwy zatwierdził w 1251 roku
przywileje różnym wsiom, między innymi i Rogoźnikowi.
Jadąc
dalej nawierzchnia gościńca stawała się coraz lepsza aż do dużej wsi Czarny
Dunajec, gdzie po raz kolejny pobierane było myto. Powstanie tej osady sięga
roku 1234, gdyż wspomniany przy Rogoźniku przywilej odnosił się także do
Czarnego Dunajca. Powierzchownie wieś ta przypominała miasteczko, gdyż jej
architektoniczny układ i solidne zabudowania nadawały jej taki właśnie
wygląd. We wsi można było spotkać już murowane domy, posiadała ona duży plac
zabudowany dookoła, podobnie jak rynek w miastach. Czarny Dunajec liczył
wtedy około 2000 mieszkańców, posiadał szkołę parafialna założoną w 1750
roku. Wieść gminna niosła, że kobiety z Czarnego Dunajca odznaczały się
niezwykłą i nadzwyczajną urodą oraz pięknością rysów twarzy,
charakterystyczną tylko i wyłącznie dla tej wioski.
Minąwszy Czarny Dunajec
przejeżdżało się przez Podczerwone, następnie Kaniówkę i dojeżdżało się do
Chochołowa, gdzie trzeba było pożegnać się z dobrym gościńcem. Chochołów był
bardzo dużą wsią o gęstej i zwartej zabudowie znaną
wówczas z powstania w 1846 roku przeciw Austrii (tzw. Poruseństwo
Chochołowskie). Tutejszy proboszcz ksiądz Józef Kmietowicz i organista Jan
Andrusikiewicz okryli sławą ten zakątek podtatrzański stając na czele zrywu
przeciwko zaborcy. Chociaż powstanie upadło, a jego przywódcy zostali
aresztowani i osadzeni w więzieniach, to jednak świadczyło ono o
patriotyzmie górali i dążności do wyzwolenia spod władz zaborcy. Niewiele
się mówi i pisze o tym jakże ważnym dla górali wydarzeniu historycznym. Może
dlatego, że było to najkrótsze powstanie ze wszystkich zrywów
narodowowyzwoleńczych tego okresu, gdyż trwało tylko jeden dzień. O randze
tego wydarzenia świadczy jednak fakt, że obecnie w jednym z domów przy
głównej ulicy w Chochołowie mieści się Muzeum Powstania Chochołowskiego,
będące filią Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem.
Odcinek
gościńca od Chochołowa do Zakopanego należał do najbardziej nieprzyjemnych
pod względem jakości nawierzchni. Droga wprawdzie była w miarę równa, ale
usiana bardzo gęsto kamieniami, co czyniło ten dwumilowy odcinek (ok. 15
km.) bardzo trudnzm do zniesienia na góralskim wózku. Dalej przejeżdżało się
przez Witów, zostawiając po wschodniej stronie osadę Dzianisz i wjeżdżało
się w tatrzańskie lasy, które już do końca trasy były nieodłącznym elementem
krajobrazu. Po drodze mijało się Roztokę, miejsce gdzie Kościeliski Potok
łączył się z Potokiem Chochołowskim, tworząc odtąd Czarny Dunajec. Z tego
miejsca na południe rozciągał się przepiękny widok i jednocześnie można było
udać się w głąb Doliny Chochołowskiej. Jadąc dalej na wprost docierało się
wreszcie do Kościelisk, gdzie przy moście stał tartak. Z tego miejsca droga
skręcała w prawo do sławnej Doliny Kościeliskiej, a jadąc dalej stopami
regli w kierunku wschodnim docierało się do celu podróży – do Zakopanego.
Zakończenie podróży.
Ta po części ekstremalna, a może bardziej romantyczna podróż dobiegła końca.
Bez względu na to, czy podróżnik wybrał drogę wzdłuż Białego Dunajca, czy
tez przybył od strony Chochołowa stanął przed majestatem gór,
w krainie jakże wtedy obcej, niezbadanej i nieskalanej przez człowieka.
Człowiek przybywał do miejsca, gdzie życie toczyło się według praw
ustalonych przez naturę,
gdzie on był tylko przybyszem, a czasami wręcz intruzem i gdzie musiał
przyjąć te odwieczne prawa i dostosować się do nich. Wkraczał do dziewiczego
świata jakże odległego od zdobyczy ówczesnej cywilizacji, gdzie człowiek był
zdany na samego siebie, na swoją wiedzę, na siłę fizyczną i psychiczną.
Ta
dwudniowa podróż, czasem męcząca miała swój niepowtarzalny urok. Nie stało
się w korkach, nie wdychało się spalin „stojących zderzak w zderzak”
pojazdów. Dziś turysta z Krakowa do Zakopanego dotrze w ciągu godziny,
zwiedzając Tatry wyposażony w elektroniczne gadżety nie musi nawet korzystać
z
przewodnika. Tysiące turystów przemierza w ciągu roku szlaki tatrzańskie i
tylko być może niewielu zada sobie pytanie: ciekawe jak tutaj było 150 lat
temu? A może nikt się nad tym nie zastanowi.
Góralską furkę obejrzeć można w muzeum, w skansenie, ale nie poczujemy już
zapachu habrykii, nie porozmawiamy z woźnicą, a po przydrożnych karczmach
nie pozostał ślad. Czasy eksploracji Tatr minęły bezpowrotnie, zmieniły się
miejsca, ludzie też się zmienili, kierując się tylko i wyłącznie zyskiem,
jaki można wycisnąć od przyjezdnego turysty. Dla miłośników Tatr jest jednak
jeszcze wiele miejsc, gdzie można usłyszeć samego siebie i tym należy się
pocieszać pośród zgiełku i gwaru na rozdeptanych szlakach.
W kolejnej części zamierzam opisać pobyt XIX – wiecznego turysty w
Zakopanem, sposób zwiedzania Tatr i atmosferę Zakopanego tej jakże odległej,
ale uroczej epoki.
Jacek Ptak
Źródła:
1.
Zofia Radwańska - Paryska, Witold Henryk Paryski, Wielka Encyklopedia
Tatrzańska, Wydawnictwo Górskie, Poronin 2005.
2.
Walery Eljasz, Ilustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i
Szczawnic, Poznań 1870.
3.
Walery Eljasz, Szkice z podróży w Tatry, Poznań – Kraków 1874.
4.
Walery Eljasz, Zakopane przed trzydziestu laty, [w:] Biesiada
Literacka, 1897, nr 37.
5.
Maciej Pinkwart, Zakopiańskim szlakiem Walerego i Stanisława Eljaszów,
Warszawa – Kraków 1988.
6.
Stanisław Eljasz – Radzikowski, Podhalanie i Tatry na początku wieku XIX,
Lwów 1897.
7.
Seweryn Goszczyński, Dziennik podróży do Tatrów, Petersburg 1853.
8.
Wojciech Kossak, Wspomnienia, Kraków 1913.
9.
Stanisław Staszic, O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski,
Warszawa 1815.
10.
Krzysztof Pisera, Jak dawniej po Tatrach chadzano, Tatrzański Park Narodowy,
Zakopane 2013.
11.
Opis podróży do Tatrów Galicyjskich odbytej w 1853 roku, [w:] Pokłosie,
Poznań 1862, R. 6.
12.
Józef Aleksander Łepkowski, Skazówka podróży z Krakowa do Tatr i Pionin,
[w:] Czas, Kraków 1852, nr 165.
13.
Józef Rostafiński, Jechać czy nie jechać w Tatry, Kraków 1883.
14.
Władysław Ludwik Anczyc, Zakopane i lud podhalski, [w:] Tygodnik
Ilustrowany, Warszawa 1874, nr 341.
15.
Władysław Ludwik Anczyc, Wspomnienie z Tatr, [w:] Pamiętnik Towarzystwa
Tatrzańskiego, Kraków 1878, t. III.
16.
Władysław Ludwik Anczyc, O dawnym Zakopanem. Kilka wspomnień, [w:] Wierchy,
Kraków 1937, R. 15.
17.
Michał Bałucki, Podróż w Tatry, [w:] Opiekun Domowy, Warszawa 1865, nr 3.
18.
Michał Bałucki, Na drodze do Tatrów, [w:] Jana Jaworskiego Kalendarz
Ilustrowany, Warszawa 1870.
19.
Maria Steczkowska, Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin, Kraków 1872.
20.
Józef Ignacy Kraszewski, Z wycieczki do Tatrów, [w:] Kłosy, Warszawa 1868,
nr 167.
21.
Jarosław Skowroński, Dawno temu w Tatrach, Wydawnictwo Galaktyka, Łódź 2003.
22.
Eugeniusz Janota, Przewodnik w wycieczkach na Babią Górę, do Tatr i Pienin,
Kraków 1860.
23.
Eugeniusz Janota, Przewodnicy Zakopiańscy, [w:] Kłosy, Warszawa 1866, nr 74,
75.
24.
Gospodyni Wiejska, Pismo Ilustrowane dla Kobiet, Warszawa 1879, nr 8, R.
III.
25.
Chełmska Biblioteka Cyfrowa.: http://cyfrowa.chbp.chelm.pl/dlibra
26.
Rolnicza Biblioteka Cyfrowa.: http://delta.cbr.edu.pl/dlibra
27.
Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa. :http://www.wbc.poznan.pl
28.
Małopolska Biblioteka Cyfrowa.: http://www.mbc.malopolska.pl
29.
Cyfrowa Biblioteka Narodowa.: http://www.polona.pl
30.
Śląska Biblioteka Cyfrowa.: http://www.sbc.org.pl
31.
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego.: http://ebuw.uw.edu.pl
32.
Narodowe Archiwum Cyfrowe.: http://www.nac.gov.pl
33.
Polska na fotografii.: http://www.fotopolska.eu
34.
Wikipedia.: http://pl.wikipedia.org
35.
Wikiźródła.: http://pl.wikisource.org