Mieczysław Karłowicz. Kościelec 1909.

 

Na początku ubiegłego stulecia powstał TOPR, jak na ironie po śmierci jednego ze swych pomysłodawców. Jedno się nie zmieniło: nadal w Tatrach giną ludzie – bo jak mawiał twórca, założyciel i pierwszy naczelnik TOPR-u generał Mariusz Zaruski „Tatry nam ludzi zabierają”. Doświadczeni i laicy, taternicy i turyści. Giną najlepsi i ci, którzy po raz pierwszy postawili nogę na tej wspaniałej skalnej ziemi.

8 lutego 1909 roku zginął jeden z największych kompozytorów polskich i jeden z najlepszych taterników tamtych lat, wspaniały fotografik, Mieczysław Karłowicz. Tego tragicznego dnia wyszedł w góry wcześnie rano, zabrał ze sobą narty, jedzenie i aparat fotograficzny. Celem eskapady był Czarny Staw Gąsienicowy. Wcześniej za radą Zaruskiego zrezygnował z wycieczki na Czerwone Wierchy na rzecz bezpieczniejszej Hali Gąsienicowej i Czarnego Stawu. Na zboczach Małego Kościelca Karłowicz podciął stabilne z pozoru masy śniegu i wywołał lawinę. Zabrakło naprawdę niewiele, kilku metrów. Zginął podczas samotnej wycieczki fotograficznej, w czasie której miał wypróbować swój nowy aparat.

Wokół śmierci kompozytora powstały niemal legendy. Niektórzy sądzili, iż on sam powodował zagrożenia, powstała nawet plotka o rzekomym prowokowaniu śmierci. Sam Karłowicz na rok przed wypadkiem sporządził testament. Nic bardziej mylnego. Wiele razy rezygnował z niebezpiecznych działań górskich. W książce „Na bezdrożach tatrzańskich” Zaruski opisuje kilka takich zachowań Karłowicza. Jako jeden z niewielu rozgraniczał niebezpieczeństwa tatrzańskie na obiektywne i nieobiektywne, starając się oczywiście minimalizować te ostatnie. Mariusz Zaruski, towarzysz Karłowicza, dementuje plotki na temat planowanej śmierci. Do ostatniej chwili kompozytor próbował uciec przed lawiną, o czym świadczą ślady nart. Mariusz Zaruski pisze: „dążąc bezpośrednio jego ostatnim śladem, który zadymka niezupełnie jeszcze zawiała, podziwiałem ostrożność jego w wyborze drogi: nie tylko pod Małym Kościelcem ślad jego nart szedł kilkadziesiąt metrów powyżej letniej ścieżki, pod samymi niemal ściankami, lecz nawet z Karczmiska, zjeżdżając na Halę Gąsienicową, dalekim łukiem objechał stromy upłazek, którym letnia ścieżka idzie, ażeby nie spowodować na nim lawiny”. Relacja ta tylko potwierdza dbałość Karłowicza o bezpieczeństwo, ale i wyjaśnia sam przebieg wypadku. Zawsze używał porządnego sprzętu, o czym wspomina Zaruski i inni. Był doskonałym narciarzem, ukończył w 1908 roku kurs narciarski. Być może opuściło go szczęście, zgubiła pewność, pozorna łatwość terenu.

Zaruski pisze: „Umarł zrządzeniem wyższych wyroków, o których my, ludzie śmiertelni, wiedzieć nic nie możemy. Matka Mieczysława żyła jeszcze kilkanaście lat, zmarła w 1921 roku powiedziałbym tylko formalnie, faktycznie umarła Ona w tym dniu, w którym dowiedziała się o śmierci syna.” Matka kompozytora była jego bodaj największą miłością, kochał ja prawdziwie synowskim oddaniem, mawiał, że gdyby zginął w górach, śmierć ta byłaby jednocześnie śmiercią jego matki. Była najważniejszym powodem, dla którego Karłowicz nie kierował się brawurą, był ostrożny.

W miejscu, w którym odkopano ciało Karłowicza 25 sierpnia 1909 roku odsłonięto głaz pamiątkowy. Kamień, zwany Kamieniem Karłowicza, obwieszcza przezornie turystom idącym do Czarnego Stawu: „Mieczysław Karłowicz tu zginął porwany śnieżna lawiną dnia 8 lutego 1909. Non omnis moriar”. Tego strasznego dnia niepowetowaną stratę poniosła kultura polska. Karłowicz zginął w przededniu wielkiej kariery kompozytorskiej. Zaledwie na kilka dni przed śmiercią, 22 stycznia, Fitelberg poprowadził wykonanie „Odwiecznych Pieśni”, co było wielkim wydarzeniem muzycznym w życiu kraju.

Karłowicz wyznawał dyskusyjny pogląd na taternictwo – nie uznawał sztucznych ułatwień, nie tolerował czysto sportowej rywalizacji. Zgodnie ze swym mottem szanował ciszę i majestat górski. Dla niego Tatry nie były areną zmagań. Wyznawał klasyczny, piękny styl wspinaczki, a co się łączy poniekąd z powyższym, styl bezpieczny, rozważny. Być może był wyznawcą poglądu, że liczy się góra, którą mamy jeszcze zdobyć w przyszłości. W 1976 roku w stulecie urodzin Karłowicza, Wojciech Kilar skomponował poemat „Kościelec 1909”, który jest rodzajem epitafium i oddaje ostanie chwile Karłowicza.

Jacek Ptak

Źródło:

 Karol Jankowiak, Kościelec 1909, [w] Tatry, Nr 1/2009.