W epoce odkrywania Tatr. 

Turysta w Tatrach w XIX wieku.

 

Galeria fotografii (81)
Pokaz slajdów
pobierz tekst w wersji pdf.
Illustrowany Przewodnik do Tatr, Pienin i Sczawnic Walerego Eljasza Radzikowskiego. Wydanie pierwsze z roku 1870. Fragmenty. Część 2. (pobyt w Zakopanem)

 

 

 

Spis treści:

Wprowadzenie.

Mieszkanie w Zakopanem. 

Niezbędne wyposażenie XIX - wiecznego turysty. Żywność.

Obuwie i odzież.

Inne przyrządy i urządzenia.

Organizowanie wycieczki w Tatry.

Sposób zwiedzania gór.

Przewodnictwo.

Zakończenie.

Bibliografia.

 

Wprowadzenie.

 

W 1913 roku Wojciech Kossak już wtedy wykazywał różnice w sposobie eksploracji Tatr II połowy XIX wieku opisując w swych „Wspomnieniach” swój pierwszy pobyt w Zakopanem z 1880 roku. „W pogodę Zakopane pustoszało, a co żyło, szło w góry. A chodziło się inaczej: przede wszystkim nie było perci i nie było schronisk, szło się więc zawsze z kilku przewodnikami i dlatego pewnie były wykluczone wszelkie wypadki. Przewodnicy byli troskliwymi opiekunami pod każdym względem; często przy ognisku, gdy państwo już spało, naprawiali zdarte buty, nowe podeszwy przyszywali i robili to wszystko chętnie i z własnej inicjatywy”.

Trzeba przyznać całkowitą rację Kossakowi. XIX wiek był czasem, kiedy Tatry i Zakopane przedstawiały wspaniały, romantyczny widok pierwotnego tatrzańskiego krajobrazu. Wartkie i głośno szumiące strumienie, swobodnie rozlane na polanie zupełnie niezabudowanych Krupówek, pieniły się białymi kaskadami wśród łąk i moczarów. Muzyka tych wód, raz głośno szumiących, raz bulgocących łagodnie wśród niczym nie zmąconej ciszy starego Zakopanego, była najpiękniejszą melodią, jaką kiedykolwiek można było sobie wymarzyć, a której dzisiaj już nie usłyszymy. Był to czas, kiedy zakopiańczycy zawsze byli weseli, mili, pogodni, uczynni i chętni do pomocy. Zawsze pośród nich panowała prosta i życzliwa atmosfera, byli ludźmi, którzy wtedy jeszcze nie nauczeni byli oceniać wszystkiego poprzez pryzmat zysku i pieniądza.

Z perspektywy czasów współczesnych poniższe opisy dla większości turystów mogą być niemożliwymi do przyjęcia, wręcz zmyślonymi czy fantastycznymi. Jednak rzeczywistość Zakopanego II połowy XIX wieku właśnie tak wyglądała i dzięki pionierom literatury przewodnickiej możemy ją poznać. Wystarczy się w nią wczytać, a wtedy zwiedzane przez nas szlaki odkryją przed nami swoje tajemnice, obnażą swoją odległą przeszłość i historię jakże często nieznaną lub całkowicie zapomnianą.

spis treści.

Mieszkanie w Zakopanem.

 

Każdy wózek góralski wjeżdżający z podróżnymi do Zakopanego wzbudzał zainteresowanie wśród mieszkańców. Gospodarze witali przyjezdnych z uśmiechem i pewną nieśmiałością. Schodziło się kilkunastu sąsiadów i sąsiadek, wszyscy chcieli podziwiać gości z Krakowa i ciekawie oglądali kufry i bagaże. Wszyscy wybiegali z domów i ze wszystkich stron przychodzili sprawdzić kto i skąd przybył. Starsi od razu służyli pomocą przy noszeniu bagaży, a dzieci skrzętnie obserwowały przyjezdnych kryjąc się za płotami lub węgłami domów.

Każdy, kto przybywał do Zakopanego w drugiej połowie XIX wieku nie mógł liczyć na hotele czy też zajazdy, które by oferowały usługi noclegowe czy gastronomiczne. W wiosce były wtedy tylko dwie karczmy: jedna drewniana obok starego Kościoła, a druga murowana w Kuźnicach. Karczmy te nie oferowały jednak noclegów na pobyt dłuższy, nazwijmy to wakacyjny, lecz jedynie można było liczyć w nich na przypadkowy i konieczny nocleg. Mieszkać można było jedynie w zakopiańskich chatach, które górale bardzo chętnie wynajmowali gościom, sami zamieszkując na ten czas w jakiejś tylnej izdebce lub w osobnych pomieszczeniach gospodarczych np. w stodole.

O mieszkaniu lub kwaterze najlepiej było pomyśleć już przed wyjazdem z Krakowa i porozmawiać o tym z furmanem w czasie podróży. Górale przewożący podróżnych furkami doskonale wiedzieli gdzie i u kogo można wynająć izbę lub całą chatę na dłuższy pobyt. Można też było po przyjeździe zgłosić się do nauczyciela tamtejszej szkoły, którego nowopowstałe Towarzystwo Tatrzańskie oddelegowało do obsługi przyjezdnych zwłaszcza w zakresie pomocy w wynajmowaniu mieszkań. Wprawdzie w Zakopanem były w zasadzie tylko trzy ulice, to jednak w praktyce trudno było pokierować kogoś do określonego domostwa, gdyż górale nie numerowali domów. Kierowano się jedynie nazwiskiem właściciela chałupy, a że te często były jednakowe, więc czasami dochodziło do pomyłek.

Główne środowisko gości lokowało się w okolicy Domu Kraszewskiego, własności Józefa Sieczki i stąd, aż do końca ulicy Kościeliskiej. Całe ówczesne Zakopane sięgało w kierunku Krupówek tylko po ostatni dom Kuby Kołodzieja (nieco poniżej dzisiejszej poczty), poza kilkunastoma domami na Kasprusiach. Ten to dom Kuby Kołodzieja był ostatnią granicą osiedlenia się gości. Poza nim nikt już nie mieszkał, chodziło się tylko na przechadzki lub przejeżdżało do Hamrów. (Kuźnic)

W kierunku Kuźnic rozciągał się zwarty, ciemny, stary las i żadna nowoczesna budowla nie psuła tego pięknego krajobrazu. Część tego lasu po prawej stronie zajmował wysoko ogrodzony zwierzyniec Homolacsów, gdzie w przejeździe do Kuźnic można było podziwiać łagodne, półoswojone jelenie i daniele. Powyżej późniejszej Księżówki, kończył się nieprzerwany, ciemny bór, do miejsca, gdzie z lewej strony pierwsza huta żelaza otwierała wrota cywilizacji.

W 1870 roku w samym Zakopanem było zaledwie 35 domów, w których można było wynająć 50 izb w okolicach starego Kościoła i 9 na Bystrem. Liczba ta nie obejmowała domów gościnnych w Jaszczurówce. Z biegiem czasu i w miarę przypływu większej liczby letników co niektórzy górale zaczęli stawiać obszerne domy gościnne przeznaczone tylko i wyłącznie pod wynajem dla gości. Były one jednak pozbawione jakiejkolwiek obsługi. Dom, w jakim zwykle mieszkali goście kryty był gontem lub dranicami (deskami). Chaty posiadały spadziste dachy zdobione pazdurami, (pionowa, drewniana ozdoba umieszczana na skrajnych krokwiach, mająca zwykle kształt lilii lub tulipana), odrzwia były ozdobnie związane z drewnianymi kołkami. Od strony zachodniej przylegał do chaty budynek gospodarczy zwany boiskiem. Osłaniał on jednocześnie dom od zimnych zachodnich wiatrów.

Domy stawiano frontem na południe, z lekkim odchyleniem na wschód na tzw. „godzinę jedenastą”. Podstawowym budulcem było drewno świerkowe, rzadziej jodłowe. Na domy z modrzewia mogli pozwolić sobie jedynie bogatsi gazdowie. Ściany budynków mieszkalnych wykonywano z tzw. płazów (pnie drzew przecięte wzdłuż). Na postawienie góralskiej chałupy wykorzystywano od 5 do 6 płazów połączonych na zrąb. Początkowo szpary pomiędzy płazami uszczelniano mchem, a z czasem zaczęto do tego celu używać warkoczy z drewnianych wiór. Ściany budynków gospodarczych wykonywano natomiast z tzw. okrąglaków, czyli surowych pni drzew. Podwórza przy gościnnych chatach były bardzo niewielkie, najczęściej obok nich była mała łączka obsadzona jesionami, czasem przy chacie znajdował się mały ogródek, w którym zazwyczaj rosły słoneczniki i nagietki. Przed domami często sadzono drzewa,  mające zasłaniać chatę przed gwałtownymi tutaj wichurami. Drzewa owocowe przy domach należały do rzadkości z uwagi na surowy klimat. Zabudowania gospodarcze typu stodoły, wozownie, stajnie budowane były w czworobok, dzięki czemu powstawało w środku podwórze, wyłożone niekiedy płaskimi kamieniami. Szanujący się gospodarz zawsze posiadał krępego konika, kilka krów i wołów, stadko owiec i wóz, wykonany najczęściej z jesionowego drzewa.

Mieszkanie w chatach góralskich ograniczało się do jednej, obszernej, czystej izby lub dwóch bardzo do siebie podobnych przeciwległych do siebie oddzielonych sienią. Od 1870 roku przed sienią zaczęto budować otwarte werandy zwane też gankami.  Niektóre chaty posiadały również tzw. komorę, która pełniła role spiżarni. Z czasem pojawiały się też do wynajęcia izby na piętrze, zwane potocznie „zwyżkami”. Wprawdzie na wygody takie jak w alpejskich kurortach nie można było liczyć, ale za to gospodarze byli bardzo poczciwymi ludźmi, starającymi się zaspokoić wszystkie potrzeby przybyłych gości. Przyjezdni wynajmowali takie domy na określony czas, najczęściej od połowy czerwca do połowy września i sami musieli w nich gospodarzyć. Opłatę za wynajem uiszczano za miesiąc w cenie od 6 do 15 guldenów wraz z obsługą. Ten rozrzut cenowy zależał od wielkości izby i indywidualnych wymagań gościa. Za krótszy czas wynajmu, np. tygodniowy, opłata była wyższa. Mile widziani byli goście, którzy przyjeżdżali na dłużej i dostarczali góralom zarobku na kilka miesięcy.

Okna w chatach tatrzańskich zawsze były okratowane i zwrócone w kierunku południowym. Drzwi zawsze były solidne i mocne, z metalowymi zamkami, ale stosunkowo niskie, aby zapobiec nadmiernej utracie ciepła. Kraty i zamki montowane była ze względów bezpieczeństwa, gdyż jeszcze w XVIII wieku zdarzały się wypadki włamań, kradzieży i rozbojów dokonywanych na mieszkańcach przez grasujące bandy zbójeckie. Progi drzwiowe były stosunkowo wysokie, nawet do 15 cm., co przy niskich drzwiach stwarzało konieczność ciągłego schylania się. Przyjezdni długo musieli przyzwyczajać się do tego sposobu wchodzenia, a niejednokrotnie poprzedzone to było urazami głowy. Ponieważ górale sami budowali swoje domy z drewna, dlatego też wszelki sprzęt i meble w chacie były wykonane również z drewna. Nie brakowało drewnianych łóżek, ławek, stołów, półek na ścianach i wszelki innych drobiazgów. Jeśli chodzi o pościel to standardowo gość otrzymywał do swojej dyspozycji na czas pobytu grube prześcieradło do pokrycia siennika oraz kilka poduszek. Kołdry, koce, poduszki zwykłe lub skórzane trzeba było już przywieźć ze sobą.

Góralska chata składała się z izby białej i czarnej. W izbie białej podłoga wybita była deskami, zawsze czysta i wyszorowana. Ściany obite były heblowanymi deskami. Wzdłuż ścian stały na stałe umocowane ławy, niesłychanie wysokie i niewygodne dla dzieci. Była również szafka z półkami zawieszona na hakach, gdzie stały różnokolorowe talerze, miski, miseczki, nad nimi rzędy garnuszków i dzbanków. Pod półką wisiało mnóstwo obrazów świętych. Na ścianie przeciwległej do okien pod samą powałą zamocowana była wzdłuż całej izby specjalna żerdź, która służyła gościom, jako szafa do zawieszania ubrań. Umeblowanie białej izby stanowił ciężki drewniany stół, para stołków i dwa łóżka o bardzo prostej ciesielskiej konstrukcji, przykryte licznymi pierzynami. W białej izbie górale przechowywali swoje odświętne stroje, wartościowe przedmioty, jak również wykorzystywali ją do organizowania różnych uroczystości rodzinnych i przyjmowania gości. Trzeba też dodać, że wszystkie meble były ręcznie przez górali bogato zdobione, najczęściej rzeźbione i wycinane, dzięki czemu posiadały niepowtarzalne i oryginalne kształty. W izbie białej, czasem także w czarnej, pod sufitem była umieszczona belka zwana sosrębem. Była ona bardzo bogato zdobiona i posiadała wyrytą datę powstania chałupy oraz nazwisko właściciela lub cieśli, który ją budował. Biała izba na co dzień nie była przez górali wykorzystywana.

Na co dzień przebywali oni w izbie czarnej, zwłaszcza w zimie, gdzie od pieca można było się ogrzać. Była ona zawsze zadymiona i stąd lekko przyczerniała, skąd wzięła się właśnie jej nazwa. Zakopcenie i zadymienie w czarnych izbach brało się stąd, że dym nie ulatniał się kominami, gdyż chaty góralskie ich nie posiadały. Nie zawsze też posiadały piece, lecz ogniska w jednym z kątów, z których dym rozchodził się po całej izbie aż do połowy jej wysokości i ulatniał się drzwiami. Dla osób nie przyzwyczajonych do przebywania w takim pomieszczeniu było to bardzo nieprzyjemne, gdyż dym bardzo dokuczliwie szczypał w oczy. Bardzo często właśnie w tym pomieszczeniu wisiała przymocowana do sufitu na sznurach kołyska dla dziecka. W izbie czarnej ściany nie były już wybite deskami, lecz widoczna była konstrukcja z bali świerkowych ociosanych siekierą, pomiędzy którymi utkany był mech, nie zawsze szczelnie, co w chłodne i wietrzne dni było dosyć dokuczliwe. Nie w każdej chacie był piec, co było wielką niedogodnością dla gości, gdyż górski ostry klimat miał to do siebie, że pogoda zmieniała się bardzo często i w czasie słotnych dni, zwłaszcza w sierpniu, temperatura była bardzo niska i chłód był bardzo odczuwalny.

Bardzo często górale, zwłaszcza w zimie, mieszkali w czarnej izbie razem z bydłem i innymi zwierzętami domowymi, gdyż tylko w tym pomieszczeniu było w miarę ciepło, przez co powietrze przesycone było wyziewami ludzi i zwierząt i stanowiło siedlisko zarazek różnych chorób. I chociaż górale znani byli z silnej, zdrowej budowy fizycznej i wytrzymałości, to jednak cierpieli na różne niebezpieczne choroby takie jak gorączka, czerwonka, choroby narządu oddechowego, gościec, (reumatyzm), świerzb, a nie rzadko też na przymiot (choroba weneryczna – kiła). Górale sami leczyli swoje choroby i dolegliwości sprawdzonymi i tradycyjnymi metodami. Pili wódkę z pieprzem, masło, stare sadło (im starsze, tym lepsze), słodkie mleko, sadło świstacze, smarowali się przy tym tłuszczami i wódką i po takim „namaszczeniu” wychodzili na gorący piec lub też wchodzili do wnętrza pieca, aby tłuszcz zmieszany z wódką lepiej wniknął w ciało i przyniósł ulgę w chorobie.

W przekonaniu górali sadło świstacze posiadało nadzwyczajne właściwości lecznicze. Był to cudowny lek pomagający w rozlicznych chorobach. Używano go wewnętrznie i zewnętrznie. Pili go ze słodką śmietanką, z wódką, zewnętrznie zaś smarowali nim ciało. Pomagało to w chorobach jelit, jamy brzusznej, macicy. Skutkowało na przykład w „przewróceniu jelit”, w przepuklinach, nazywanych „naruszeniem", w „mądrze”, czyli chorobie macicy, w „oberwaniu”, w „krzypocie” (kaszel) i w wielu innych dolegliwościach. Miało także posiadać właściwości odmładzające.

Turysta przyjeżdżający do Zakopanego, zwłaszcza z rodziną, musiał również zabezpieczyć się w drewno opałowe do gotowania żywności. Można było go nabyć u gospodarza za odpowiednią cenę. Górale sprzedawali drzewo na sążnie lub tzw. „fury”. Pełna fura młodego drzewa kosztowała około 1 guldena, natomiast sążeń drzewa w łupkach – 4 guldeny. (1 sążeń wiedeński to około 6,8 m3). Przeciętnie dla jednej rodziny na miesiąc wystarczało pół sążnia drewna opałowego. Można było samemu palić w piecu, ale jeśli ktoś nie potrafił lub nie miał ochoty tego robić, za odpowiednią dopłatą mógł skorzystać z pomocy kogoś z rodziny gospodarza lub z sąsiedztwa. Do wykonywania takich lekkich codziennych prac górale byli bardzo chętni, zwłaszcza, że otrzymywali za to pieniądze. Góralka za 10 centów, (1 gulden = 100 centów), była w stanie pobiec w góry do szałasu po żętyce (serwatka z owczego mleka) i przynosiła ją jeszcze ciepłą.

spis treści.

Niezbędne wyposażenie XIX – wiecznego turysty.

Żywność.

 

W Zakopanem nie można było być wybrednym, gdyż apetyt zaspokajało się produktami, których tutaj bywało pod dostatkiem. Nie brakowało chleba, bułek, mięsa, jajek, sera owczego, grzybów, mleka, poziomek. Inne produkty żywnościowe takie jak herbata, cukier, kawa, mąka, kasza, ryż, wędliny, wino, arak (aromatyczny napój alkoholowy o smaku anyżowym o zawartości alkoholu od 40% do 80%), należały do towarów ekskluzywnych i trzeba było je przywozić ze sobą lub kupować w Nowym Targu. Szczególnie powinno się ze sobą zabrać duży zapas herbaty z uwagi na szczególne właściwości rozgrzewające tego napoju nie tylko w trakcie wycieczek, ale także w czasie zazwyczaj chłodnych wieczorów.

Towary te można było również nabyć w Zakopanem u Żydów, jednak ich ceny były znacznie zawyżone w prowadzonych przez nich sklepach. W kwestii żywności najlepiej należało kierować się zdrowym rozsądkiem i wyznawać zasadę, że najprostsze pożywienie jest równocześnie najzdrowszym. Wszyscy, którzy przybywali tutaj na kilka miesięcy, musieli być zaopatrzeni w duży zapas kaszy, mąki, ryżu, a przede wszystkim włoszczyzny i ziemniaków, których pod Tatrami zawsze brakowało.

Nabiał w Zakopanem był stosunkowo drogi. Kwarta mleka (0,94 l.) kosztowała 6 centów. W Zakopanem było ono bardzo smaczne, zarówno słodkie jak i kwaśne. O słodkie jednak było dosyć trudno, gdyż górale w swoich gospodarstwach hodowali bardzo mało krów. Większość bydła wypasana była w sezonie na halach. Aromatyczna i obfita pasza, jaką bydło było karmione w górach nadawała mleku ten wyborny smak, zapach i gęstość, jakich nigdzie nie można było uzyskać na terenach nizinnych. Słodkie mleko dla przyjezdnych gości przywożono konno z szałasów znajdujących się w niewielkiej odległości od Zakopanego w tzw. obońkach (płaskie naczynie drewniane posiadające podwójne dno). Nie zawsze udawało się dostarczyć je w postaci słodkiej, toteż najczęściej przywożono je w postaci zsiadłego mleka, które miało tą szczególną właściwość, że nawet w wysokiej temperaturze nie podchodziło serwatką.

Stosunkowo trudno było dostać w Zakopanem masło, gdyż górale robili go w niewielkich ilościach. Za kwartę płaciło się 50 centów. Kto przebywał tam dosyć długo i poznawszy ludzi z okolicznych wiosek takich jak Dzianisz czy Ciche mógł nabyć masło przedniej jakości i to po cenie o wiele tańszej, niż w Krakowie. Nie należało kupować od góralek śmietany, gdyż te nie potrafiły jej robić, a jej cena była niewspółmierna do jej jakości. Wynikało to z tego, że rzadko ją stosowały, a jeżeli już to czyniły, to śmietana ta była albo bardzo gęsta, albo niewiele różniła się od mleka. Najpewniej było samemu kupować wyborne mleko i samemu zbierać śmietanę. Cena jajek dochodziła do 10 centów za 8 sztuk, a oscypek sera owczego kosztował niekiedy nawet 25 centów.

Podobna sytuacja była z pieczywem. Piekło się je przeważnie w domu, czasem Żyd Riegelhaupt przywoził z Nowego Targu chleb i bułki, które rozchodziły się bardzo szybko. Dla ludności miejscowej były one luksusem i zbytkiem. Kawałek chleba lub bułkę sprzedająca jaja i kurczęta gospodyni chowała je starannie zawijając w chustkę z przeznaczeniem dla dzieci, dziękując z radością za ten przysmak. W samym Zakopanym cena chleba była stosunkowo wysoka, bo za mały bochenek trzeba było zapłacić od 20 do 40 centów. Białe i dosyć smaczne bułki można było kupić prawie codziennie w sklepie u żydówki, ale chleb był bardzo złej  jakości i niesmaczny.

Chleb najlepiej było kupować w Nowym Targu, z czym nie było problemu, gdyż przyjezdni znajdowali na to rozwiązanie. Jakub Gąsienica Kloryk, zwany pospolicie Kubą, chętnie bywał posłańcem po zapasy do Nowego Targu (odległość ok. 24 km). Zbierał codziennie od kilku gości zamówienia i wczesnym rankiem wyruszał, biegnąc pieszo całą drogę równym, lekkim truchtem. Przynosił nie tylko chleb, ale też bułki, mięso, włoszczyznę, drożdże, wino, słowem wszystko to, czego w Zakopanem nie można było dostać lub było bardzo drogie w sklepach prowadzonych przez Żydów. Dostawał za to „papierka”, (jednego guldena), a czasem i więcej i bardzo chwalił sobie ten szczodry zarobek.

O drób w Zakopanem było dosyć trudno, gdyż w bardzo dużych ilościach wykupywali go Żydzi przyjeżdżający tutaj na kuracje żętycowe. Aby go kupić w miarę tanio trzeba było czekać, aż go ktoś przywiezie z innych okolic. Aby kupić świeże mięso trzeba było wiedzieć kiedy, gdzie i kto przeprowadza ubój. Najczęściej rzeźnictwem trudnili się Żydzi, a mięso z uboju bardzo szybko się rozchodziło. W 1866 r. funt mięsa wołowego (0,5 kg.) kosztował 9 centów, ale już w następnym roku aż 17 centów. Funt skopowiny (mięso baranie – baranina) kosztował od 12 do 14 centów.

Bardzo dużo osób przyjeżdżało w Tatry, aby skosztować żętycy (serwatki z owczego mleka) i zażywać tzw. „kuracji żętycowych”. Miała ona pomagać w leczeniu dróg oddechowych, chociaż jej właściwości lecznicze nigdy nie zostały potwierdzone naukowo. Taka kuracja żętycowa polegała na tym, że osobom cierpiącym na tego rodzaju schorzenia górale przynosili z miejsca, gdzie wypasano owce jeszcze gorącą żętycę do picia. Jeśli wystygła należało ją podgrzać i spożywać na czczo. Potem trzeba było popijać ją w ciągu dnia aż do obiadu. Na kurację żętycowe najlepiej było przyjeżdżać wiosną, jeszcze w pierwszej połowie czerwca lub w ostateczności pod jego koniec. W tym właśnie czasie żętycy było najwięcej i była ona najwyższej jakości.

Warto też było przyjechać o tej porze ze względu na stosunkowo niewielką liczbę kuracjuszy, gdyż później tłumnie zjeżdżali się Żydzi wykorzystując w miarę jeszcze niskie ceny mieszkań i żętycy. Poza tym w miarę zwiększania się liczby kuracjuszy naturalnym było, że w końcu tej żętycy na szałasach zaczynało brakować i zdarzały się przypadki, że juhasi dolewali do niej wody. Czas ten był również najbardziej korzystny z medycznego punktu widzenia, gdyż taka kuracja żętycowa, aby była skuteczna i przyniosła pożądany efekt, musiała trwać kilka miesięcy. Były dwa rodzaje żętycy: gęsta i rzadka. Gęsta była bardziej skuteczna na dolegliwości, ale była droższa. Kwarta (0,94 litra) kosztowała od 8 do 14 centów w zależności od ilości kuracji i od umowy z bacą na szałasie. Kwarta rzadkiej żętycy kosztowała 4 lub 5 centów.

Przyjeżdżając do Zakopanego w lipcu goście trafiali akurat na czas dojrzewania jagód, poziomek, borówek i malin. Góralki trudniły się zbieraniem tych owoców, a że było ich bardzo dużo, więc cena była bardzo przystępna. Kwartowy garnek poziomek kosztował zaledwie 2 centy, czyli 1 dudek (tak określano monetę 2 – centową). Nazwa dudki dla określenia pieniędzy przetrwała w gwarze podhalańskiej po dzień dzisiejszy. Grzybów też było pod dostatkiem, zwłaszcza w upalne dni po długotrwałych deszczach. Górale do ich zbierania zatrudniali nawet swoje dzieci. Również były bardzo tanie, 2 centy kosztowała miska grzybów, które można było dusić na maśle lub suszyć z zamiarem zabrania do domu. Poziomek i malin było pod dostatkiem i cena była bardzo przystępna. Niektóre góralki przynosiły je do Zakopanego aż  z Orawy, oferując je po 40 centów za putnię (drewniane wiadro). Mniej nie opłacało im się przynosić, gdyż droga zajmowała im cały dzień. Tak więc zaradnemu turyście trudno było w Tatrach umrzeć z głodu, wręcz przeciwnie, mógł on zaspokoić głód potrawami mało wyszukanymi i jednocześnie bardzo zdrowymi, a wilczy apetyt powodował, że w górach wszystko było smaczne.

W 1870 roku w Zakopanem były dwie karczmy, w których można było spożyć posiłek. Jedna w Kuźnicach i druga przy starym kościele. Jedzenie w nich było dosyć znośne, a byłoby całkiem dobre, gdyby mięso było smaczne. Jedyny rzeźnik we wsi, Żyd, skupował młodą cielęcinę, sprzedawał ją po cenie wysokiej, przez co obiad w karczmie dla jednej osoby kosztował aż jednego guldena. W obu tych karczmach panowały bardzo ciekawe zwyczaje. Bardzo często wieczorami, kiedy górale już sobie podpili gonili się z ciupagami pomiędzy jedną karczma, a drugą. Znaną z awantur była zwłaszcza karczma przy starym kościele. Na jej środku stal drewniany słup, w który każdy wchodzący wbijał swoją ciupagę. Z kolei górnicy przychodzący tutaj z Kuźnic zostawiali przy nim swoje młoty. Kiedy przyszedł dzień wypłaty i całe towarzystwo się tam zebrało, po spożyciu niemałej ilości araku, wódki i taniego wina węgierskiego, wystarczyło jedno zaczepliwe słowo, aby doszło do krwawej bójki. Niejednokrotnie dzierżawca karczmy zmuszony był zostawiać swój szynk i uciekać do stajni ratując głowę. Nową karczmę, przestronną i wygodną, zbudował w Kuźnicach dopiero Władysław hrabia Zamoyski. Po roku 1870 goście mięli jeszcze do dyspozycji jeszcze karczmę w domu Józefa Krzeptowskiego przy ulicy Kościeliskiej.

Był też sklep prowadzony przez Żyda Samuela Riegielhaupta, gdzie można było kupić słodkie wódki, arak, kawę, cukier, mydło, świece, ciasto, lecz ceny były tak wygórowane, że lepiej opłacało się to wszystko przywieźć ze sobą z Krakowa. Był też „sklep grzbietowy” na Chramcówkach prowadzony przez Żydówkę. Nazywał się grzbietowy, gdyż było w nim tylko tyle towaru, ile można było przynieść na plecach z Nowego Targu. Nafta, sól, patyczki (zapałki) i habryka (tytoń). Generalnie życie w Zakopanem, w porównaniu z pierwszymi kurortami zdrojowymi w Galicji, było bardzo drogie. Wydawało się tutaj w czasie pobytu o wiele więcej, a warunki socjalne, bytowe i mieszkaniowe były znacznie gorsze.

Trzeba jednak w tym miejscu dodać, że na początku XIX wieku ludność Zakopanego żyła bardzo biednie, odżywiała się niezwykle skromnie, a niejednokrotnie w przypadku nieurodzaju przychodziło im głodować. Lud podhalański nie wiedział, co to jest cukier, biała mąka i inne artykuły spożywcze. Jadało się bardzo biednie. Ludzie nie mięli pieniędzy z prostej przyczyny – nie mieli stałej pracy i stałych dochodów. Dorywcza praca zarobkowa nigdy nie przynosiła dużych zysków. Niektórzy zajmowali się skupowaniem jaj i sprzedawali je w Krakowie, jesienią od października do grudnia łowili dosyć znaczne ilości kwiczołów (gatunek niewielkiego ptaka wędrownego z rodziny drozdów) i roznosili je bardzo daleko, bo aż do Warszawy, Lwowa i Wiednia. Niektórzy górale w celach zarobkowych zmuszeni byli emigrować na południe na Węgry, zatrudniali się tam przy winobraniu i wracali dopiero pod koniec listopada. Ponieważ klimat był tam bardzo ciepły powracali często wycieńczeni i chorzy na febrę. Na północ wędrowali w poszukiwaniu pracy w okolice Warszawy, Pułtuska i Płocka.

Gleby były tutaj nieurodzajne i najczęściej obsiewano je owsem lub sadzono ziemniaki. Owies bardzo często nie zdążył jeszcze dojrzeć i koszono go jako trawę dla bydła, aby zdążyć przed pierwszymi opadami śniegu. Oprócz zwyczajnego owsa białego górale uprawiali również jego czarną odmianę o pełniejszym ziarnie. Jeśli zdążył dojrzeć przeznaczano go na mąkę. Zdarzało się, że kiedy śnieg przysypał niedojrzały jeszcze owies, gospodarze łamali go i zgniatali, odcinając wtedy całe kiście owsa. Suszyli ziarno wraz z plewami, następnie przemielali to i przeznaczali na pożywienie. Chociaż niejednokrotnie zdarzało się, że ziemniaki wykopywano już spod śniegu, to stanowiły one, obok owsa, podstawę pożywienia górali, a ich zapasy często zabezpieczały ich przed głodem. Potocznie nazywano je „grule”, a w okolicach Czarnego Dunajca określano je jako „rzepa”.

Główne pożywienie górali stanowił tzw. „moskol” (okrągły placek pieczony z mąki owsianej bezpośrednio na blasze pieca). Niejednokrotnie był twardy i suchy, mocno podobny w smaku i w twardości do tektury. Najtrudniejsze do przetrwania były miesiące wiosenne, na tzw. przednówku. Owies i grule zużyto na obsianie i obsadzenie gruntu, a w domach spora gromada ludzi odczuwała głód przy pustych piwnicach. Wszyscy wyczekiwali słońca i deszczu, aby jak najszybciej rozpoczęła się wegetacja roślin. Bywały miesiące, że kiedy tylko pierwsze źdźbła traw podniosły się nad ziemię, kobiety i dzieci wychodziły zbierać ziele na pokarm. Warmus (jarmusz) był pierwszą nowalijką, szatkowało się go nożem jak kapustę i gotowano z grulami bez omasty, okraszano solą i spożywano tylko jeden posiłek dziennie.

Na przednówku, gdy brakowało mąki na moskole, przywożono z Węgier kukurydzę. Spożywano także na co dzień kluski i ziemniaki. Na przednówku górale czasami zmuszeni byli chodzić do Czarnego Dunajca do Żyda Hergutta i kupować u niego na weksel (z terminem płatności do jesieni) tzw. mąkę glicmankę koloru czerwonego, wyglądem przypominającą otręby o scyplawym (gorzkawym) smaku. Z tej mąki przyrządzali bryję - kluski i kisili ją na moskole (placki). Często jesienią gospodarze, jeśli nic nie zarobili, a termin płatności nadchodził, zmuszeni byli odprowadzić do Żyda ostatnią krowę.

W czasie nieurodzaju górale spożywali także zioła, liście i młode szyszki świerkowe, które nazywali „majki". Po zbronowaniu gruliska suszyli korzonki perzu i mielili je na mąkę. Zbierali ziela po łąkach, miedzach i owsach takie jak chodryk, żółtego koloru rosnący w owsie, zcerbok o długich i ostrych liściach, jaskiernik, którego kwiat przeobrażał się po przekwitnięciu w kulki i wyglądał jak groch i babkę rosnącą na miedzach, najwięcej przy wydeptanych ścieżkach. Te wszystkie wymienione ziela suszyli i z małą domieszką owsa mielili na mąkę, z której gotowali kluski i piekli moskole. Pączki głogu cierniowego suszyli i mielili w ręcznych młynkach. To już był przysmak dla chorych o słodkawym smaku, gotowany na mleku. Jagody (czarne borówki) suszyli na zimę, gotowali polewkę i jedli z kluskami owsianymi.

Latem zbierali grzyby. Największym przysmakiem były grzyby babie uszy (czarne z wierzchu, brązowe pod spodem), najpierw się je gotowało, a potem smażyło z rybami „głowocami” (drobne ryby z gatunku  okoniowatych, na Orawie uważane za niejadalne ze względu na pewne podobieństwo do żab). Oprócz muchomorów jedli prawie wszystkie rodzaje grzybów bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Kiedy głód doskwierał przeznaczali do jedzenia nawet chore bydło, podrzynając zwierzętom gardła. Nawet jeśli krew ze zwierzęcia nie zeszła uważali, że jest zdatne do jedzenia. W skrajnych przypadkach głodu wykopywali nawet padnięte zwierzęta i tym musieli zaspokajać głód.

Jesień dla górali była już lżejsza. Jeśli rok był dobry, to lepiej się w domach jadało. Były grule, owies, karpiele (brukiew – odmiana kapusty) i czarna kapusta. Na Boże Narodzenie podawali kwaśnicę z olejem, kapustę z grzybami, groch z czosnkiem i kołacze z rybami (zakwas z owsianej mąki, wyrobiony jak ciasto, brzegi do góry podwinięte, do połowy upieczony, na to dawało się do środka ryby przysmażone na oleju i z powrotem wsadzano do pieca, aż się wszystko razem zapiekło). Inne kołacze robiło się z owsianej mąki z krowim serem i jajami lub z bryndzą i kminkiem. Ryb było dużo w potokach, więc też rybołówstwo kwitło na Podhalu.

Na Wielkanoc gospodarze, którzy wyhodowali świnię, uważali święta Wielkanocne za prawdziwą uroczystość. Warzyli kwaśnicę z podgardlem i wątrobą, co było największym przysmakiem. U biedniejszych rodzin było inaczej. Dzień świąteczny był takim samym dniem powszednim: bryja, kluski z kwaśnicą albo grule z surową kapustą. Stąd zaczęła się tradycja małych kolędników. Dzieci biedne chodziły po kolędzie do chałup zamożniejszych, gdzie im dawano kołacze, jajka, a czasem i kawałek słoniny lub sera. Górale nie  lubili mięsa smażonego. Śtukę (mięso) jadali w postaci gotowanej, jeśli było tłuste, spożywali je z moskolem. Posiłek spożywano wspólnie jedząc z jednej glinianej miski drewnianymi łyżkarni, gdyż uważano, że od metalowych łyżek zęby się psują i wytwarza się niepotrzebny hałas w czasie spożywania posiłku. Potrawy gotowano w garnkach żeleźniakach (odlewanych z żelaza).

Odkąd doktor Chałubiński zaczął bywać w Zakopanem ludziom byt się poprawił. Już było łatwiej o pracę i zarobek, gdyż pod Tatry zaczęli przyjeżdżać ludzie. Pojawiła się biała mąka, cukier, kasza, a przede wszystkim możliwość zarobkowania. Sposób odżywiania górali też się zmienił. Kołacze piekło się z białej mąki, a babki z jaglanej kaszy z jajkami i cukrem. Z dawnych potraw, których wybór nie był duży, utrzymały się już jako tradycyjne potrawy: kwaśnica z olejem w czasie postu, podgardle na kwaśnicy przy uboju wieprzowiny, grule z kwaśnym mlekiem i kluski, ale już nie owsiane, lecz pszeniczne, żytnie lub jarcane (jęczmienne).

Wiele się zmieniło od przybycia do Zakopanego doktora Tytusa Chałubińskiego i księdza Stolarczyka, którzy w dużej mierze przyczynili się do lepszej egzystencji zakopiańskiego ludu wiejskiego. Przede wszystkim podniósł się znacznie stan gospodarki rolnej. Ludzie mogli zarobić, hodować więcej bydła i grunty odpowiednio ulepszone dawały lepsze plony. Codzienna kwaśnica jadana była tylko w poście, a na jej miejsce przyszło mleko. Bukty (pyzy), kluski z tartych ziemniaków, dawniej robiono ze zgniłych ziemniaków. Za czasów Chałubińskiego sporządzano je już ze zdrowych i jadło się z surowym słodkim mlekiem. Grule całe zalane wrzącą wodą i posypane bryndzą dalej stanowiły bardzo lubianą jesienną potrawę. Kluski jarcane (jęczmienne) z masłem i bryndzą, moskole pieczone na blachach w dalszym ciągu były popularne, pomimo że wypiekano już chleb. Talarki z ziemniaków pokrojonych w plasterki pieczone na blachach były największym przysmakiem dla dzieci.

Pojawiły się nowe restauracje, co znacznie podniosło gastronomiczny standard Zakopanego. Bardzo znana była restauracja „Pod Giewontem”, oferująca bardzo zdrową, smaczną i stosunkowo niedrogą kuchnię. Popularna była również restauracja w Kuźnicach, w której jednak ceny były nieco wyższe. Zaczęły powstawać piekarnie i cukiernie, a wszystko to dzięki coraz liczniej przybywającym na sezon wakacyjny letnikom, którzy za przykładem doktora Chałubińskiego podążali w góry.

spis treści.

Obuwie i odzież.

 

W górach buty bardzo szybko ulegały zniszczeniu i z tego też powodu należało przywiązywać szczególne znaczenie do ich jakości i wytrzymałości. Mężczyźni musieli być wyposażeni w buty mocne, wygodne, nieobcisłe i przede wszystkim rozchodzone. Bardzo istotne było, aby po przemoczeniu nie kurczyły się podczas suszenia, gdyż w przeciwnym wypadku po powtórnym założeniu ocierały stopy. Powinny one mieć podwójną podeszwę i niski obcas. Kobiety musiały posiadać tylko i wyłącznie wysokie trzewiki ze skóry, bez korków, koniecznie na niskim obcasie. Jeśli obcasy były zbyt wysokie panie musiały liczyć się z tym, że już na pierwszej wycieczce przewodnik, mając na uwadze ich bezpieczeństwo, obetnie je ciupagą.

Nawet jeśli ktoś przyjeżdżał w Tatry tylko na tydzień, to powinien posiadać ze sobą co najmniej dwie pary solidnych butów. Przy dłuższych pobytach trzeba było mieć więcej butów, gdyż bardzo szybko zużywały się podeszwy, przyszwy (część cholewki obuwia przyszyta do podeszwy, zakrywająca stopę), napiętki (tylna część buta obejmująca piętę), a niejednokrotnie także i cholewy. Często jedna para butów wystarczała tylko na jedną wycieczkę, a w Zakopanem był tylko jeden szewc. Można było wprawdzie posyłać zniszczone obuwie do naprawy do Nowego Targu, ale wiązało się to z wymuszoną przerwą w zwiedzaniu Tatr. Nie należało kupować i używać kierpców (buty ze skóry wyrabiane przez miejscową ludność). Powód był dosyć prozaiczny: w tego rodzaju butach  można było chodzić wygodnie, nie narażając stóp na jakiekolwiek obrażenia tylko i wyłącznie wtedy, jeśli używało się ich od dzieciństwa. Skóra stopy musiała być odpowiednio gruba dla tego rodzaju obuwia.

W sklepie prowadzonym przez Żyda można było kupić wszystko, ale rzeczy tak bardzo potrzebnej w Zakopanem jak kalosze, nie można było dostać. W deszczowe dni ulice zamieniały się w małe strumienie rzeczne, a ludzie po kolana tonęli w błocie. Kalosze były niezbędne, ale trzeba było je przywieźć ze sobą z Krakowa.

Kto chciał mieć odzież solidnie i dobrze upraną i uprasowaną w trakcie pobytu pod Tatrami musiał to robić sam lub mieć ze sobą służącą, gdyż góralki prały bardzo niestarannie, jeszcze gorzej prasowały, a za usługi tego typu żądały zapłaty wyższej niż w Warszawie. W Zakopanem takich góralek, które robiły to solidnie i profesjonalnie było zaledwie kilka.

Damy goszczące w Zakopanem musiały zapomnieć o wyszukanych i modnych strojach. Nie było tam miejsca do parady i przechadzek, tak jak w zakładach kąpielowych. Jedynym miejscem do spacerów była główna droga ciągnąca się przez całą wieś, pełna kamieni i żwiru, która podczas suszy zamieniała się w obłoki kurzu, a w deszczowe dni była jednym wielkim grzęzawiskiem. Z tego powodu suknie bardzo szybko się niszczyły, więc najpraktyczniej w czasie słoty warto było mieć proste suknie z kamlotu (miękka tkanina z wełny) lub z wełny koziej, a na dni ciepłe – proste suknie bawełniane. Warto dodać, że materiały te sprawdzały się bardzo dobrze również w trakcie wycieczek górskich. Z czasem, w bardzo upalne dni, kiedy w tumanach wszechobecnego kurzu po głównej ulicy (Krupówki) przechadzało się dużo przyjezdnych i przejeżdżało dużo wózków, zaczęto zraszać ulice przy pomocy specjalnych beczek przystosowanych do tego celu.

O chodnikach, choćby na skraju drogi, nie było mowy. W ciągu dnia w najgorszych miejscach znoszono z potoków płaskie kamienie, które jak wyspy umożliwiały ominięcie największych dziur i kałuż. Wieczorem zaś chodziło się tylko z latarką, a częściej z kapiącą świeczką, okrytą parasolem od wiatru, po obfitym błocie, skacząc przez kałuże z kamienia na kamień. Wielkim wydarzeniem było zamontowanie przez Towarzystwo Tatrzańskie pierwszych dwunastu lamp naftowych wzdłuż ulicy Kościeliskiej i Krupówek. Od roku 1875 Towarzystwo Tatrzańskie utrzymywało lampiarza i ponosiło koszty zakupu nafty. Co prawda rozmieszczone one były co kilkaset metrów, to jednak wreszcie Zakopane nocą mogło być oświetlone. Tak więc modne i szykowne stroje, w których przechadzano się ulicami Krakowa czy Warszawy w Zakopanem były całkowicie bezużyteczne, zajmowały tylko niepotrzebne miejsce w i tak już ciężkich i obszernych bagażach.

Odpowiedni strój w czasie górskich wycieczek był rzeczą bardzo ważną. Ubiór musiał być lekki, ciepły i bezwzględnie trzeba było mieć dwa komplety takiego odzienia na wypadek nagłego przemoknięcia. W trakcie wspinaczki ubiór nie mógł krępować ruchów, musiał być lekki oraz stosunkowo obszerny i szeroki. Zbędnych elementów i części ubioru nie należało zabierać ze sobą, gdyż w górach każda zbyteczna rzecz niepotrzebnie przeciążała bagaż, a tym samym przeszkadzała we wspinaniu i przyspieszała zmęczenie. Koniecznie trzeba było mieć ze sobą jakieś wierzchnie okrycie, lekkie, jednocześnie ciepłe, skutecznie chroniące przed zimnem i dające się w miarę szybko założyć i zdjąć. Nagłe spadki temperatury powietrza są zjawiskiem w górach powszechnym i częstym. Często dolinę przemierzało się w gorącym skwarze, a wchodząc na przełęcz zimny wiatr gwałtownie powodował niebezpieczne dla zdrowia wychłodzenie ciała. Wtedy właśnie dobrze było mieć ze sobą ciepłe wierzchnie okrycie, najlepiej wełniane, ciepły wielki szal, krótki kożuszek lub futrzany kaftan.

Jadąc w góry latem zawsze trzeba było mieć ze sobą ciepły płaszcz, ciepłe palto zimowe, gdyż były one niezbędne nie tylko w czasie jazdy góralskim wózkiem, ale także w czasie noclegów, zwłaszcza kiedy w czasie słotnych dni temperatura w górach bardzo często na kilka dni znacznie się obniżała, a i śnieg czasem w taki czas był częstym zjawiskiem. Wtedy nawet zimowe futro było przydatne. Swoim bagażem w postaci odzieży nie należało zbytnio przeciążać przewodników, gdyż oni zazwyczaj dźwigali zapasy żywności oraz różnego rodzaju przyrządy konieczne do sporządzania ciepłej strawy, przygotowania ciepłych napojów, zwłaszcza herbaty. Nie należało zakładać na siebie koszul i wszelkiego rodzaju odzieży bezpośrednio przylegającej do ciała wykonanej z flaneli. Po pierwsze, materiał ten powstrzymywał oddychanie skóry, po drugie, wzmagał proces pocenia się, co osłabiało organizm i doprowadzało do przeziębienia. Odzienie z tego materiału było niewłaściwe zwłaszcza w sytuacji, kiedy uległo przemoczeniu, gdyż wtedy nie dość, że trudno było je zdjąć z ciała, to po zdjęciu stawało się ono całkowicie bezużyteczne.

Przemoczoną odzież można było wprawdzie wysuszyć w czasie odpoczynku nad ogniskiem, ale przy założeniu, że posiadało się ze sobą drugi zestaw na wymianę i coś ciepłego do okrycia. Na taką sytuację zawsze trzeba było być przygotowanym, gdyż gwałtowna zmiana pogody w Tatrach to zjawisko naturalne, a trudności potęgował fakt, że nie było się gdzie schronić przed deszczem. Wszelkiego rodzaju zapięcia w odzieży oraz kieszenie należało dobrze zabezpieczyć, gdyż łatwo było w czasie wędrówki zgubić ich zawartość, a już szczególnie trzeba było uważać na zegarek, który winien być tak przymocowany, aby nie wyleciał z kieszeni lub też się nie urwał. Dziś może to wydawać się dziwne, a nawet śmieszne, ale wówczas zegarek stanowił bardzo cenny przedmiot.

Każdy wybierający się do Zakopanego z zamiarem uczestniczenia w górskich wycieczkach i wyprawach oprócz odzieży musiał posiadać dostatecznie dużą ilość bielizny, która w czasie chodzenia szybko ulegała zniszczeniu i przepoceniu. Bardzo dużo zużywało się skarpet i pończoch, gdyż dla komfortu i zdrowia nóg i stóp trzeba było je bardzo często zmieniać. Głowa przed słońcem musiała być zabezpieczona w sposób odpowiedni, a najlepszy dla tego celu był słomiany kapelusz dla mężczyzn, a kapelusz z dużym rondem dla kobiet. O parasolkach na górskich wycieczkach kobiety musiały zapomnieć, gdyż w ręce musiały trzymać kij, służący do podpierania się. O sukniach z krynoliny panie również musiały zapomnieć, jako że w Zakopanem nikt na nie uwagi nie zwracał i nawet najmodniejsze suknie były w czasie pobytu w górach zbyteczne.

Ogólnie rzecz ujmując, jeśli chodzi o strój na czas odbywania wycieczek czy wypraw, to panowała wtedy zupełna swoboda. Każdy wychodził w tym co posiadał nie zwracając uwagi na jakiekolwiek trendy panujące w modzie, jako że wówczas specjalnych strojów ani też butów górskich nie było. Wszyscy, którzy mogli wychodzili w góry i wracali dopiero na noc. Ci, którzy ze względu na stan zdrowia musieli zostać, posiadając nawet modne stroje nie mieli po prostu komu pokazywać i nie było nikogo, kto by je podziwiał. Jedyną okazją do zaprezentowania eleganckiego i modnego stroju było rozchodzenie się po nabożeństwie w kościele w czasie święta lub w niedzielę. Największą ozdobą w mniemaniu górali były włosy, które raz, czasem dwa razy w tygodniu, szczególnie w niedzielę i święta, smarowali masłem, sadłem lub innym tłuszczem, co nie należało do przyjemnych doznań zapachowych, zwłaszcza latem w kościołach lub innych miejscach spotkań. Panowała więc zupełna swoboda w ubiorze górskim, co pozwalało niekiedy w czasie wycieczek spotykać podróżujących ubranych w bardzo praktyczne, ale i czasem fantastyczne stroje, całkiem dobrze odpowiadające tatrzańskiej przyrodzie.

spis treści.

Inne przyrządy i urządzenia.

 

Spośród wszystkich przyrządów i urządzeń, które każdy zabierał ze sobą w Tatry do najważniejszych zaliczano sprzęt konieczny do przyrządzania posiłków i napojów, a wśród nich ważne miejsce zajmował przyrząd do zaparzania herbaty i manierka, które były nieodzowne w czasie każdej wycieczki w góry. Przyrząd do parzenia herbaty składał się z naczynia do gotowania w nim wody, zaopatrzonego w ruchomą rączkę i przykrywkę oraz z kilku kubków różnej wielkości, wchodzących jeden w drugi, dzięki czemu zestaw zajmował mało miejsca. Manierki posiadały tę zaletę, że były metalowe i nie ulegały stłuczeniu, dlatego też nazywano je inaczej blaszankami.

W czasie wypraw górskich dobrze było mieć ze sobą solidną laskę do podpierania się. Najlepsze do tego celu były góralskie toporki, nazywane przez tutejszych ciupagami. Były one bardzo funkcjonalne, gdyż można je było wykorzystywać zarówno do podpierania, jak i do rąbania drewna i kosodrzewiny na ognisko. Dla kobiet były one za ciężkie, z tego też względu panie posługiwały się zwykłymi, mocnymi kijami, uciętymi w lesie oczywiście przez panów przy użyciu ciupagi. Taki kij dla dam musiał być, jak byśmy to dzisiaj określili, „bardzo zgrabny”. Ciupagi można było kupić u górali już za 1 guldena, ale był to zwykły, prosty toporek. Natomiast za ciupagę ze zdobieniami, z motywami góralskimi, z materiału najlepszej jakości trzeba było zapłacić już 5 guldenów. Niektóre stanowiły prawdziwe dzieła sztuki, wykonane ze stali, precyzyjnie zdobione z jednej strony w kształcie orła, z drugiej zakończone ostrzem nakrytym dla bezpieczeństwa mosiężną pochwą, stanowiły o kunszcie rzemieślniczym górali. Stało się zwyczajem, że toporki te goście zabierali ze sobą na pamiątkę pobytu w górach.

Przyrządem niezwykle przydatnym dla tych, którzy pragnęli podziwiać panoramy Tatr z tatrzańskich szczytów była lornetka. Do innych przedmiotów, które dla ówczesnego turysty mogły okazać się bardzo pożyteczne należało zaliczyć scyzoryk, skórzany kubek, zapałki, nożyczki, różne nici, guziki, sznurki, gwoździe, mydło, świece stearynowe, kałamarz z atramentem, papier, pióra do pisania, koperty ze znaczkami pocztowymi, lak, pieczęć, ołówki, lusterko, szczotki do ubrania, szczotki do butów, pasta do butów, szczoteczki do zębów.

Przyrządy piśmiennicze były dosyć istotnym elementem wyposażenia, gdyż należy pamiętać, że ówczesne Zakopane nie posiadało poczty, a kilkumiesięczny pobyt pod Tatrami wymagał kontaktu z cywilizacją. Wspomniany już wcześniej Kuba Gąsienica Kloryk oprócz żywności przynosił także jednocześnie listy z poczty w Nowym Targu. Kilka lat później, kiedy dzięki długoletnim staraniom Towarzystwa Tatrzańskiego założono pocztę i przeprowadzono drogę do Zakopanego, a w roku 1882 nawet telegraf, Kuba roznosił listy z poczty, gdyż listonoszów jeszcze w Zakopanem nie było. Zabierał więc co rano pakiet listów z poczty i doręczał gościom. Najciekawsze było to, że Kuba był analfabetą i nie umiał czytać. Każdy z gości odbierał swoje listy i dawał wskazówki Kubie, komu ma rozdać kolejne. Wkrótce jednak Kuba niezwykłym sprytem, po kopercie lub formie raz nadesłanego listu, wiedział, dla kogo jest on przeznaczony. Często wręczając listy udawał, że czyta, choć czasem trzymał kopertę do góry nogami.

Bardzo przydatny był niejednokrotnie perski proszek przeciw owadom, których w górskich chatach nie brakowało. Proszek perski był produktem pochodzenia roślinnego, wytwarzanym z rośliny o nazwie maruna różowa, podobnej do rumianku, rosnącej w Persji i w okolicach Kaukazu. Proszek ten miał właściwości trujące dla wszelkiego rodzaju owadów i robactwa typu pchły, wszy, pluskwy, prusaki itp. Wytworzony z oryginalnej rośliny był specyfikiem bardzo drogim, dlatego też w miarę wzrostu popytu zaczęto go produkować z domieszką zwykłego rumianku, co osłabiało jego działanie, a niejednokrotnie czyniło go całkowicie bezskutecznym. Oryginalny produkt właściwie przechowywany utrzymywał swoje właściwości owadobójcze nawet przez 12 lat. Oczywiście nie wszystkie te rzeczy należało zabierać ze sobą wychodząc w góry, ale okazywały się one nieocenione w czasie pobytu na kwaterze.

Apteczka pierwszej pomocy była koniecznym elementem wyposażenia każdego, kto wybierał się w podróż do Zakopanego, a tym bardziej w góry. Dobrze było wyposażyć ją przed wyjazdem, jako że w 1870 roku w Zakopanem nie było jeszcze apteki, a najbliższa znajdowała się w Nowym Targu. Oczywiście zawartość takiej apteczki dalece odbiegała od współczesnego zestawu medycznego, niemniej jednak środki w niej zawarte były skuteczne i niejednokrotnie ratowały zdrowie i życie. Przede wszystkim należało mieć spory zapas środków przeciwbólowych w razie bólu zębów, brzucha, nagłego zasłabnięcia czy przeziębienia.

Dosyć częste, a jednocześnie niebezpieczne, były poparzenia skóry, spowodowane intensywnym oddziaływaniem promieni słonecznych w upalne dni na skutek postępującego w miarę wzrastania wysokości rozrzedzenia powietrza. Do takich wypadków dochodziło zarówno w dolinach, jak i w wyższych partiach górskich. Najpierw skóra stawała się czerwona, potem następowało silne pieczenie i ból, a na koniec dochodziło do pękania i złuszczania się wierzchniej warstwy skóry. Wówczas najskuteczniejszym i wypróbowanym środkiem na poparzenia była gliceryna, którą trzeba było smarować na noc poparzone i bolące miejsca. Na stłuczenia skuteczny był opodeldok (mazidło mydlano - kamforowe z amoniakiem i olejkami eterycznymi), a na wszelkiego rodzaju rany stosowano balsamiczną maść, znaną pod nazwą „cudownej”.

spis treści.

Organizowanie wycieczki w Tatry.

 

Wycieczki w wyższe partie Tatr należały wówczas do rzadkości. Zwiedzano raczej małe doliny takie jak ku Dziurze, Strążyska, za Bramką. Chodziło się po bezdennym błocie na spacery do Jaszczurówki, na  Kalatówki, do Malej Łąki. Dalsze wyprawy i dla dorosłych i dla dzieci były bardzo utrudnione ze względu na brak dróg, szlaków, ścieżek. Tylko nieliczni odważniejsi goście zapuszczali się jeszcze nad Czarny Staw Gąsienicowy, na Krzyżne drogą przez Pańszczycę, nad Morskie Oko przez Waksmundzką lub przez Zawrat i Świstówkę.

Wycieczka do Morskiego Oka stanowiła poważną wyprawę. Wyruszało się wozem wczesnym rankiem jadąc przez Poronin, Bukowinę, Głodówkę, Łysą Polanę. Wyboista i kamienista droga była w fatalnym stanie. Późnym wieczorem, pozostawiwszy konie na Łysej Polanie, dochodziło się przez wykroty (powalone pnie drzew) i kamienie do Roztoki, gdzie od 1876 istniało już schronisko Towarzystwa Tatrzańskiego. Nazajutrz wczesnym rankiem wyruszało się pieszo przez las do Morskiego Oka. Gorzej było w czasach, kiedy na tej trasie nie było żadnych schronisk, czyli do 1874 roku, kiedy to Wydział Towarzystwa Tatrzańskiego wybudował pierwsze skromne schronisko w Tatrach. Do tego czasu nad Morskim Okiem nieliczni turyści zmuszeni byli nocować pod gołym niebem. Najdalszą i najtrudniejszą drogą była wycieczka na Świnicę. Tak więc bez przewodnika i tragarzy zapuszczanie się w wyższe partie gór było bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Trzeba było być dobrze przygotowanym zarówno fizycznie, jak i psychicznie, aby czynić tego rodzaju wypady.

Plan i trasę wycieczki zawsze należało dostosowywać do panującej pogody, możliwości fizycznych jej uczestników oraz czasu, jakim grupa dysponowała. Wiele zależało od tego na ile tygodni ktoś przyjechał w Tatry, gdyż zawsze część czasu przeznaczonego na pobyt należało odliczyć na dni deszczowe oraz na odpoczynek i regenerację sił po dłuższych wyprawach. Bardzo istotny był również wiek uczestników wycieczki. Wycieczki organizowano najczęściej w czterech grupach wiekowych. Pierwszą stanowiły dzieci poniżej 12 roku życia, osoby starsze, w podeszłym wieku, słabi kondycyjnie jak również ci, którzy przybyli w Tatry dla podratowania zdrowia. Ta grupa najczęściej korzystała z wózków góralskich i wybierała do zwiedzania doliny niewymagające zbytniego wysiłku fizycznego. Drugą grupę tworzyli podróżni młodzi i zdrowi powyżej 12 roku życia, zdolni do pokonywania dwumilowych tras (ok. 15 km.), niebojący się marszu pod górę i noclegu w szałasie lub w lesie pod gołym niebem. Grupa ta najczęściej wybierała trasy do Morskiego Oka, doliny Pięciu Stawów przez Roztokę, Czerwone Wierchy czy Czarny Staw Gąsienicowy.

Do trzeciej grupy należeli odważni i wytrzymali, o siłach pozwalających przemierzać kilka mil dziennie bez obawy przed trudnościami czy też nadwerężeniem zdrowia. Osoby te wchodziły na Bystrą (Pyszną), udawały się do Morskiego Oka przez Zawrat, szły na przełęcz Krzyżne, zdobywały Krywań i inne trudne szczyty. Czwartą grupę stanowili doświadczeni turyści, dla których całe Tatry stały otworem. Nie straszne im były noce spędzone w górach wśród kosodrzewiny, przepaście i miejsca bardzo eksponowane, nieposiadający leku wysokości. Zdobywali Świnicę, Lodowy Szczyt, Łomnicę, Gerlach i inne dla wielu niedostępne szczyty.

Dla osób silnych fizycznie dostępne były praktycznie wszystkie drogi i ścieżki w Tatrach, doliny, szczyty, miejsca najdziksze, strome skały i turnie, słabsi natomiast musieli się zadowolić zwiedzaniem pięknych dolin z ich wszystkimi czarami przyrody. Odwiedzający Tatry w celach badawczych i naukowych najlepiej, jeśli poruszali się w nielicznym gronie, najlepiej w grupach dwu lub trzyosobowych i przy założeniu, że byli dobrze wyposażeni. Ci natomiast, co przybywali tutaj z czystej ciekawości lub dla przyjemności powinni tworzyć grono wyłącznie męskie lub mieszane z kobietami. Było to bardzo istotne z punku widzenia wyposażenia grupy i odpowiedniego przygotowania wyprawy. Jeżeli w gronie mężczyzn znalazła się chociaż jedna kobieta, to cała grupa musiała się do niej dostosować. Należało mieć wtedy na względzie wybór odpowiedniej drogi, miejsca noclegowego i wszystkie inne okoliczności, jakie przysługują płci pięknej. Trzeba było pamiętać, że w takiej sytuacji większość musiała podporządkować się mniejszości, co oczywiście spowalniało całą wyprawę, ale nie czyniło jej w żaden sposób nieudaną, jako że w zamian za swoją troskliwość o wygody w podróży i oddając usługi słabszym istotom, mężczyźni innych przyjemności doznawać mogli.

Ilu uczestników winna liczyć wycieczka w Tatry? Ze względów praktycznych, ekonomicznych i innych, nazwijmy to dzisiaj logistycznych, wyprawa powinna liczyć od 5 do 10 osób. Im mniej liczne towarzystwo, tym większą czuło się swobodę, było się panem swego czasu, a uciążliwości wyprawy nie dawały się we znaki. Wprawdzie w liczniejszym towarzystwie każdy czuł się bezpieczniej i pewniej, uciążliwości dróg nie były aż tak straszne, długości ścieżek wydawały się być krótszymi niż w rzeczywistości, ale miało to jednak swoje wady. Grupa, która liczyła powyżej 10 osób musiała liczyć się z tym, że w trakcie wyprawy napotka problemy związane zarówno ze zdobyciem niezbędnej ilości pożywienia, jak i ze znalezieniem miejsca noclegowego w górach. Liczne grono udające się na kilkudniową wycieczkę w góry musiało pamiętać o tym, że apetyt w górach staje się bardziej wzmożony, przerwy na posiłek robiło się dosyć często, a trzeba było również pamiętać o przewodnikach. Dlatego też potrzebne były znaczne zapasy chleba, mięsa i pozostałej żywności, a po dotarciu do szałasu trzeba było pamiętać o stosownej ilości mleka, sera i masła. Tak więc mniej liczna grupa nie musiała borykać się z takimi problemami, a ponadto przewodnicy nie byli tak obciążeni, którzy oprócz zapasów żywności musieli jeszcze dźwigać ciepłą odzież uczestników wyprawy.

Istotnym dla powodzenia górskiej wyprawy było to, aby jej uczestnicy byli ludźmi o radosnym usposobieniu i jednocześnie wytrwali. Nie powinni też oni mieć nazbyt wygórowanych żądań i ambicji oraz powinni umieć obchodzić się bez szczególnych udogodnień, komfortu i zdobyczy cywilizacji. Poczucie humoru w grupie było bardzo ważne, niejednokrotnie pozwalało ono złagodzić wszelkie nieoczekiwane trudności mogące pojawić się w czasie wyprawy: przemoczenie w czasie deszczu, wymuszony i improwizowany nocleg pod gołym niebem czy też zmarznięcie na skutek spadku temperatury. W grupie należało wystrzegać się ludzi, którzy przybywali w Tatry tylko po to, aby mogli powiedzieć innym, że byli w górach. Posiadali oni skłonności do ciągłego narzekania na najmniejsze nawet niewygody wycieczki, a tym samym niekorzystnie wpływali na atmosferę całej grupy. Wskazane było natomiast posiadać w grupie kogoś, kto posiadał wiedzę i był obeznany z miejscowością i terenem. Od takich ludzi można było się wiele nauczyć i dowiedzieć o rzeczach, których nawet przewodnicy nie wiedzieli. Kiedy grupa była już zorganizowana należało wybrać spośród niej tzw. „gospodarza”, którego funkcja polegała na zorganizowaniu zaplecza żywnościowego, zamówieniu i wynajęciu przewodników, ustaleniu programu i trasy wycieczki. Zajmował się on również stroną finansową wyprawy, kalkulując jej koszty, rozliczając ją, obciążając wydatkami wszystkich jej uczestników.

spis treści.

Sposób zwiedzania gór.

 

Tatry łatwiej było zwiedzać od strony polskiej. Można je było przemierzyć na własnych nogach, wykorzystując jedynie wózki góralskie w dotarciu do miejsc, skąd dalej tylko pieszo można było się poruszać. Natomiast od strony słowackiej (wówczas węgierskiej) można było u okolicznych mieszkańców wynająć osiodłane konie, specjalne przygotowywane do jazdy w terenie górskim, co w znaczny sposób pomagało turystom zaoszczędzić siły i zyskać jakże cenny czas. W terenie górskim należało poruszać się powolnym, ale jednocześnie równym krokiem. Nagły i zbyt gwałtowny wysiłek fizyczny szybko prowadził do osłabienia organizmu i powodował, że dzień następny należało przeznaczyć na regenerację sił. Równomierne tempo chodzenia w czasie wycieczek gwarantowało stałą formę i gotowość do odbywania codziennych wypadów w góry.

Należało czynić częste, ale jednocześnie krótkie odpoczynki w czasie marszu, co zapobiegało szybkiej utracie sił. W czasie tych częstych postojów należało gasić pragnienie naturalną wodą, ale w bardzo niewielkiej ilości. Najlepiej było dodać do niej niewielką ilość czerwonego wina lub soku owocowego. Można też było dodać do niej cukru. Miało to na celu pokrzepienie ciała oraz zmniejszenie „ostrości” i ocieplenie bardzo zimnej wody, pochodzącej z górskich strumieni. Jej bardzo niska temperatura powodowała, że spożywając ją bezpośrednio ze strumienia lub z wypływającej skały można było nabawić się bólu brzucha, biegunki, przeziębienia lub innych dolegliwości. Nie należy się dziwić, że nie zabierano ze sobą zapasów wody, gdyż przy braku schronisk i praktycznie nieistniejącym wówczas w górach ruchu turystycznym, woda w potokach była krystalicznie czysta i pozbawiona jakichkolwiek zanieczyszczeń. Można ją był spożywać z każdego potoku czy strumienia, a jedyną jej wadą było to, że była bardzo zimna.

Specyficzny górski klimat oraz wzmożony wysiłek fizyczny powodował, że każdy turysta w czasie wycieczki odczuwał większe łaknienie. Apetyt wzrastał i zapotrzebowanie energetyczne organizmu rosło w szybszym tempie niż na terenach nizinnych. Wybierając się w góry należało bardzo rozważnie przemyśleć, jakie produkty ze sobą zabrać. Trzeba było mieć na uwadze fakt, że wyjście następowało bardzo wcześnie rano, a powrót późnym wieczorem lub po kilku dniach. Najwłaściwsze było pieczone mięso, gotowane jajka, ser i chleb. Nie należało zabierać ze sobą żadnych wędlin, gdyż wzmagały one pragnienie. Z napojów najlepsza była herbata, bardzo często pomagająca w rozgrzaniu organizmu oraz wino w rozsądnej ilości, zwłaszcza czerwone, które gasiło pragnienie i chwilowo wzmacniało zmęczone ciało.

Nie należało zabierać ze sobą w góry produktów wzmagających pragnienie, a zwłaszcza słonych wędlin. W czasie wycieczek metalowe manierki należało napełniać do pełna wodą dopiero wtedy, kiedy trasa wyprawy przebiegała przez tereny, gdzie nie można było już uzupełnić zapasów wody. Wtedy ostatnie napotkane miejsce z wodą należało wykorzystać do uzupełnienia zapasów. W wyższych partiach górskich gdzie zalegały pola śnieżne z powodzeniem można było napełnić manierkę śniegiem nie obawiając się jakichkolwiek negatywnych skutków zdrowotnych, gdyż był on pozbawiony jakichkolwiek zanieczyszczeń. Z tego względu do ostatniego napotkanego miejsca z wodą manierka powinna być napełniona jakimkolwiek sokiem lub czerwonym winem służącym do rozcieńczania go z wodą źródlaną. Jako napój często zabierano ze sobą w góry bardzo popularny wówczas tzw. grok, czasem określany jako grog (ciepły napój stanowiący mieszankę wódki, miodu, soku z cytryny i gorącej wody). Posiadał on właściwości nie tylko rozgrzewające w czasie chłodnych dni, ale pełnił również funkcję tzw. rozweselacza.

Zwiedzający Tatry bardzo często w czasie wycieczek mogli napotkać na swej trasie szałasy, w których zamieszkiwali bacowie i juhasi, wypasający owce lub bydło. Byli oni bardzo uprzejmi w stosunku do turystów, zawsze wdawali się z nimi w długie pogawędki, aby uzyskać jak najwięcej informacji z nizin, jako że zamieszkiwali oni w szałasach przez kilka miesięcy nie mając kontaktu z rodzinami. Byli bardzo życzliwi, częstowali świeżą żętycą, gorącą lub zimną wedle życzenia, a nawet kwaśną, która dla ugaszenia pragnienia była najskuteczniejsza. Przynosili wszystko to, co mieli najlepszego, mleko, świeże sery i zawsze prosili, aby nie gardzić poczęstunkiem. Wszystko to czynili z niewymowną uprzejmością i z niekłamaną gościnnością w zamian za możliwość porozmawiania, podziwiania szczegółów ubioru turystów, czasami  broni palnej czy też innych przyrządów, których nie znali. Byli bardzo szczęśliwi, kiedy mogli podróżnych przenocować na szałasie. Wyścielali wtedy szałas cetyną (gałęzie świerczyny), pożyczali swoją odzież do przykrycia na noc, utrzymywali ogień w ognisku przez całą noc.

Za gościnę i przyjęcie w szałasie dobrym obyczajem było odwdzięczyć się zostawiając  drobny datek pieniężny na habrykę (tytoń), a najlepiej zostawić góralom sam tytoń lub cygara. Palenie tytoniu przez górali było bardzo rozpowszechnione, już mali chłopcy lubili palić fajkę. Najchętniej palili „basiak" (mocny węgierski tytoń, przemycany przez granicę celną w Tatrach z Węgier). Lubili się nim dzielić i częstować, a fajka przechodziła z ust do ust. Najbardziej smakowała im tzw. „zapiekaczka” (fajka nałożona tytoniem i zagrzana w ogniu na żarzących się węglach). Odchodzący turysta zawsze usłyszał od szałaśników na pożegnanie pozdrowienie: „Boże was prowadź”.

Warto było pamiętać o tym, aby w szałasach napotykanych w trakcie wypraw nie pić dużo mleka i żętycy. Można było to robić, ale najlepiej w drodze powrotnej, gdyż produkty te miały to do siebie, że czyniły człowieka ociężałym. To samo dotyczyło serów owczych, które wprawdzie były bardzo pożywne, ale wzmagały pragnienie ze względu na intensywny słony smak. Produktem niezbędnym na wycieczkach, którego nigdy nie powinno zabraknąć był chleb.

Tak samo niebezpieczne jak spożywanie bardzo zimnej wody w trakcie wypraw górskich było nagłe wychłodzenie organizmu na skutek gwałtownej zmiany temperatury powietrza. Najczęściej sytuacja taka miała miejsce w czasie wychodzenia z kotlin górskich, dolin i żlebów na szczyty i granie lub na przełęczach. Wtedy należało koniecznie założyć ciepłe okrycie wierzchnie i nigdy nie wykorzystywać tego typu miejsc na dłuższy odpoczynek. W takich sytuacjach bardzo przydatny był, wspomniany już wcześniej, przyrząd do parzenia herbaty, która jak żaden inny napój orzeźwiała, ogrzewała i wzmacniała. Wielką popularnością cieszył się wówczas tzw. „wyskok mięsny Liebiga” sprzedawany w postaci skondensowanej nawet w suchych tabliczkach. Był to rodzaj dzisiejszego bulionu w kostkach, który można było rozpuszczać w gorącej wodzie, jednak dobrze było mieć ze sobą sól do przyprawienia tego specyfiku.

Już w XIX wieku na początku epoki penetracji Tatr przestrzegano przed nadużywaniem alkoholu w czasie górskich wypraw, zwłaszcza bardzo popularnego wówczas araku, który był trunkiem wysokoprocentowym (od 40 do 80%). Z medycznego punktu widzenia, jak również ze względów bezpieczeństwa, spożywanie alkoholu w górach było wielce nierozsądne. Po chwilowym wzmocnieniu następowało ogólne osłabienie organizmu i zmniejszenie koncentracji, co mogło być przyczyną tragicznych w skutkach wypadków. Udokumentowane są przykłady zachowania doświadczonych przewodników tatrzańskich w sytuacjach, kiedy nieroztropni turyści nie stosowali się do zaleceń i przestróg przewodnika. Konkretnie Jędrzej Wala prowadząc grupę turystów trasą wymagającą szczególnej sprawności fizycznej i koncentracji, widząc, że nadużywają alkoholu zmuszony był do zarekwirowania zapasów trunków swoich podopiecznych, a w konsekwencji do opróżnienia zawartości butelek. Jego reakcja nie była niczym nadzwyczajnym, jako że ówcześni przewodnicy w bardzo poważny i odpowiedzialny sposób podchodzili do kwestii zapewnienia maksimum bezpieczeństwa prowadzonej przez siebie grupie.

Zmienność pogody w górach zawsze była i jest zjawiskiem naturalnym. Obecnie sprawdzenie pogody długoterminowej nie stanowi żadnego problemu, ale w XIX wieku bardzo trudno było ją przewidzieć nawet na kilka dni, zwłaszcza, że od jej stabilności zależało powodzenie każdej wyprawy. Najczęściej planując wycieczkę zdawano się na zwykły łut szczęścia lub zawierzano doświadczonym przewodnikom i góralom, którzy w powszechnie panującej opinii uważani byli za znawców w przepowiadaniu pogody na kilka dni. Bez względu na to czy wycieczka planowana była na jeden dzień lub na kilka należało rozpoczynać ją w bardzo wczesnych godzinach rannych. Najpóźniej o godz. 5 rano powinno następować już wyjście z domu, aby w upalne dni jak najdłużej wykorzystać letni chłód panujący w godzinach rannych i pokonać w tym czasie jak najdłuższy odcinek drogi.

Dla osób przybywających w Tatry po raz pierwszy bardzo ważny był proces aklimatyzacji. Nie można było od razu wybierać się na trudne wycieczki wymagające uprzedniego treningu i przygotowania fizycznego, lecz należało rozpoczynać zwiedzanie Tatr od spacerów dolinami i ścieżkami niewymagającymi od organizmu wzmożonego wysiłku. Dzięki temu mięśnie stopniowo i sukcesywnie przyzwyczajały się do coraz to trudniejszych wypraw, zmęczenie na koniec dnia nie było tak odczuwalne i dokuczliwe, a sen pozwalał całkowicie zregenerować siły. Zdarzały się jednak przypadki przeforsowania organizmu na skutek przecenienia własnych sił i możliwości organizmu, kończące się najczęściej bólem mięśni nóg. Wówczas bardzo skutecznym środkiem na taką dolegliwość było wymoczenie nóg w zimnej wodzie i natarcie ich na noc w miejscach bólu okowitą (wysokoprocentowy napój alkoholowy produkowany ze zboża i ziemniaków, inaczej spirytus). Bardzo wskazana w takich kryzysowych sytuacjach była również poranna zimna kąpiel. Należało jednak unikać nieroztropnych kąpieli w bardzo zimnej wodzie górskiej w czasie wycieczek, zwłaszcza w jeziorach tatrzańskich. Po pierwsze, mogło to doprowadzić do hipotermii na skutek niskiej temperatury wody, po drugie, przeźroczystość wody w jeziorach tatrzańskich powodowała złudzenie płytkości jeziora, co w konsekwencji przy braku jakichkolwiek łodzi, promów i służb ratowniczych mogło doprowadzić do tragicznych w skutkach wypadków utonięć.

spis treści.

Przewodnictwo.

 

W drugiej połowie XIX wieku w epoce odkrywania Tatr sprawa przewodnictwa w Tatrach nie była jeszcze uregulowana i nie ujęta w jakiekolwiek ramy instytucjonalne. W czasach Walerego Eljasza penetracja Tatr na własną rękę była przedsięwzięciem bardzo ryzykownym i wielce nieroztropnym. Wprawdzie można było już korzystać z pierwszych map, ale ich szczegółowość i dokładność pozostawiała wiele do życzenia. Wynajęcie przewodnika stawało się koniecznością nie tylko ze względów bezpieczeństwa, ale dla samego powodzenia wycieczki z punktu widzenia założonych i zaplanowanych do osiągnięcia celów. Nawet zwiedzając doliny warto było zabrać ze sobą doświadczonego górala, gdyż nawet tam trafiały się miejsca wymagające bardzo dokładnej znajomości terenu. Trzeba pamiętać, że nie było wtedy ani wytyczonych szlaków, ani też znakowanych i wydeptanych ścieżek, co w takich sytuacjach mogło doprowadzić do pobłądzeń. Wyprawa na szczyty lub skaliste granie wymagająca już umiejętności wspinaczkowych nie mogła się odbywać bez doświadczonego przewodnika, gdyż skutki takich nieprzemyślanych przedsięwzięć niejednokrotnie kończyły się tragicznie.

Tak więc obecność w grupie przewodnika było rzeczą niezbędną, a nawet konieczną. Jednakże kwestią zasadniczą było znalezienie i wynajęcie dobrego przewodnika. Powinien być to człowiek obdarzony powołaniem do wykonywania tej czynności. Winien doskonale znać wszystkie drogi, a przynajmniej te, którymi podejmuje się prowadzić grupę. Musiał być człowiekiem bardzo przezornym, roztropnym, niezwykle starannym i troskliwym do tego stopnia, aby wszyscy uczestnicy wycieczki czuli się przy nim pewnie i mogli liczyć na jego pomoc w trudnych, czasami nieprzewidywalnych sytuacjach. Swoim podopiecznym zawsze winien mówić prawdę, kierując się uczciwością. Kwestia zapłaty i zarobku za prowadzenie grupy była sprawą drugoplanową. Nie należy ukrywać, że pierwszymi i najlepszymi przewodnikami tatrzańskimi byli myśliwi, tzw. skrytostrzelcy, polowace (kłusownicy), którzy w poszukiwaniu zwierzyny, polując na kozice i świstaki, przemierzyli prawie całe Tatry i poznali każdy ich zakątek. Niejednokrotnie byli też pierwszymi zdobywcami dziewiczych szczytów tatrzańskich, o czym najczęściej nie zdawali sobie sprawy nie przywiązując do tego uwagi. Należy wymienić tutaj na pierwszym miejscu Jędrzeja Walę i Macieja Sieczkę, u których obok perfekcyjnej znajomości topografii Tatr docenić trzeba było przede wszystkim uczciwość. Ponadto byli oni bardzo znani i szanowani w środowisku góralskim i to właśnie od nich można było zasięgnąć informacji w kwestii doboru konkretnego przewodnika na zaplanowaną trasę.

Zakopiański przewodnik za jeden dzień prowadzenia wyprawy pobierał opłatę w wysokości 1 guldena. Dotyczyło to wycieczek krótkich, jednodniowych i niewymagających zbytniego wysiłku. Za przewodnika na trasę długą i o znacznym stopniu trudności trzeba było zapłacić 2 guldeny dziennie plus wyżywienie w trakcie wyprawy, bez względu na ilość dni. Dla porównania można dodać, że murarz w Krakowie zarabiał 1,5 guldena dziennie. W ramach wynagrodzenia przewodnik miał za zadanie dołożyć wszelkich starań, aby uczestnicy wyprawy czuli się bezpiecznie i w każdej sytuacji mogli zwracać się o radę i pomoc. Przewodnik troszczył się o swych podopiecznych zarówno w dzień, jak i w nocy. Rozniecał ogień, dostarczał wodę, nosił zapasy żywności. Sprawą honoru dla przewodnika było doprowadzenie wyprawy do celu i szczęśliwy powrót bez narażania uczestników na niebezpieczeństwa.

Przewodnicy byli ludźmi bardzo prostymi, ale niezwykle życzliwymi i szczerymi, na co turyści musieli zwracać szczególna uwagę i nie traktować ich jak służących czy najemników. Było to bardzo ważne, gdyż górale mieli zakorzenione niezwykle silne poczucie wolności osobistej, gdyż nigdy nie żyli w poddaństwie. Pamiętajmy, że lud ten ominęła pańszczyzna. Właściwym było więc traktowanie górali w sposób grzeczny i uprzejmy, gdyż potrafili oni okazywać wdzięczność za okazywaną życzliwość. Jeśli zachodziła konieczność zwrócenia uwagi przewodnikowi lub upomnienia go za niedopełnianie obowiązków, należało to robić z rozwagą i powagą, używając konkretnych argumentów. Jeżeli bez powodu ktoś w lekceważący sposób traktował przewodnika narażał się tym samym na zuchwałość i nieprzychylność z jego strony. Należało również szanować religijność górali - przewodników, na co byli bardzo wyczuleni. I chociaż czasami była ona tylko bardziej zewnętrzna niż duchowa, to jednak nigdy nie należało lekceważyć ich praktyk religijnych, mających silne korzenie w ich ludowej obyczajowości.

Liczba przewodników w czasie wyprawy uzależniona była od kilku czynników. Przede wszystkim od składu osobowego grupy i możliwości fizycznych jej uczestników. Jeżeli byli to sami mężczyźni zaprawieni w turystyce i wytrzymali, a bagaży nie było zbyt wiele, wystarczał z reguły jeden przewodnik. Jeżeli wyprawa miała trwać kilka dni i bagaż był ciężki wynajmowano dodatkowo górali, którzy zajmowali się tylko i wyłącznie noszeniem bagażu. Jeśli uczestnicy wyprawy nie mieli doświadczenia w górskich wspinaczkach lub w grupie znajdowały się kobiety, należało mieć tylu przewodników, ilu liczyła grupa. Jednym słowem każdy miał swego przewodnika lub pomocnika.

Ponieważ ówczesne przewodnictwo nie było w żaden jeszcze sposób zinstytucjalizowane nie brakowało w tej branży tzw. pseudoprzewodników, którzy oferowali swoje usługi, a skutki bywały opłakane. Należało wystrzegać się takich ludzi, a najlepszym sposobem na to było zasięgnięcie wiedzy na temat przewodników u wspomnianych już wcześniej Macieja Sieczki i Jędrzeja Wali. Dzięki temu można było uniknąć przykrych niespodzianek w trakcie wycieczek. Należało uważać na oferowane usługi arendarza (karczmarza) z Kuźnic, który proponował gościom wynajem swoich przewodników za trzykrotnie wyższą stawkę dzienną, zabierając z niej 2/3 dla siebie, nie biorąc zupełnie pod uwagę bezpieczeństwa turystów, a jedynie własny zysk. Było to spowodowane najczęściej brakiem wiedzy przybywających do Zakopanego turystów, ale bywało też często skutkiem zbytniej rozrzutności gości, którzy nie licząc się z pieniędzmi niejednokrotnie przepłacali każdą usługę, w tym przewodnicką, przechwalając się czasami fałszywą zamożnością. Rozsądniej było nadwyżkę swoich pieniędzy podarować poczciwym góralom lub ich dzieciom, gdyż przepłacanie za towary i usługi czyniło co niektórych tubylców chciwymi i krnąbrnymi.

Do najlepszych przewodników tatrzańskich w XIX wieku należeli wymienieni już wyżej Maciej Sieczka i Jędrzej Wala, ale także Szymon Tatar, Wojciech Roj, Wojciech Ślimak (osobisty golibroda doktora Tytusa Chałubińskiego) i niezapomniany Klimek Bachleda. Dwaj pierwsi przewodnicy, Maciej Sieczka i Jędrzej Wala byli pierwszymi zaprzysiężonymi strażnikami kozic i świstaków. Obaj byli dawnymi kłusownikami, więc znali Tatry wzdłuż i wszerz i wiedzieli o wszystkich zakątkach i terenach kłusowników. Towarzystwo Tatrzańskie jako pierwsze zorganizowało straż pilnującą kozic i świstaków, gdyż zwierzętom tym, trzebionym wtedy w ogromnych ilościach groziło całkowite wymarcie.

spis treści.

Zakończenie.

„A jednak ówczesne Zakopane, a właściwie Tatry dawały tyle, że pomimo tych niewygód i braków, zjeżdżała do nich co rok elita kulturalnego społeczeństwa polskiego. Gorące polskie serca garnęły się do tego cudnego zakątka, nietkniętego żadną z tych epidemii, przez które przechodziły inne polskie kraje. Nie było tu nigdy ani Moskali ani Prusaków, a austriackie rządy także kończyły się w Nowym Targu”.

Trudno nie zgodzić się z opinią Wojciecha Kossaka, który oprócz tego, że swoje refleksje uwieczniał piórem, uzewnętrzniał je również w swoich szkicach. Wprawdzie wygody i komfort XIX – wiecznego Zakopanego pozostawiały wiele do życzenia, to jednak atmosfera i klimat duchowy tego miejsca był niepowtarzalny i unikatowy w czasach, kiedy panowanie rządów zaborczych wszędzie odciskało swoje piętno. Walery Eljasz Radzikowski jednym zdaniem chyba najtrafniej ujął istotę pragnienia obcowania z górami:

„W kim tkwi chociaż iskra poezji, ten na widok gór uczuwa do nich pociąg nieokreślony; jest coś, co ludzi tam zwabia. Na górze wydaje się człowiekowi, iż jest bliżej Boga”.

spis treści.

                                                                                                                                              Jacek Ptak

 

Galeria fotografii (81)
Pokaz slajdów
pobierz tekst w wersji pdf.
Illustrowany Przewodnik do Tatr, Pienin i Sczawnic Walerego Eljasza Radzikowskiego. Wydanie pierwsze z roku 1870. Fragmenty. Część 2. (pobyt w Zakopanem)

         

 

 

 

 

 

         Bibliografia:

1.       Zofia Radwańska - Paryska, Witold Henryk Paryski, Wielka Encyklopedia Tatrzańska, Wydawnictwo Górskie, Poronin 2005.

2.       Walery Eljasz, Ilustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic, Poznań 1870.

3.       Walery Eljasz, Szkice z podróży w Tatry, Poznań – Kraków 1874.

4.       Walery Eljasz, Zakopane przed trzydziestu laty, [w:] Biesiada Literacka, 1897, nr 37.

5.       Maciej Pinkwart, Zakopiańskim szlakiem Walerego i Stanisława Eljaszów, Warszawa – Kraków 1988.

6.       Stanisław Eljasz – Radzikowski, Podhalanie i Tatry na początku wieku XIX, Lwów 1897.

7.       Seweryn Goszczyński, Dziennik podróży do Tatrów, Petersburg 1853.

8.       Wojciech Kossak, Wspomnienia, Kraków 1913.

9.       Ludwik Zejszner, Pieśni ludu Podhalan, czyli górali Tatrowych Polskich, Warszawa 1845.

10.    Stanisław Staszic, O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski, Warszawa 1815.

11.    Krzysztof Pisera, Jak dawniej po Tatrach chadzano, Tatrzański Park Narodowy, Zakopane 2013.

12.    Opis podróży do Tatrów Galicyjskich odbytej w 1853 roku, [w:] Pokłosie, Poznań 1862, R. 6.

13.    Józef Aleksander Łepkowski, Skazówka podróży z Krakowa do Tatr i Pionin, [w:] Czas, Kraków 1852, nr 165.

14.    Z Zakopanego, [w:] Czas, Kraków 1894, nr 174.

15.    Józef Rostafiński, Jechać czy nie jechać w Tatry, Kraków 1883.

16.    Władysław Ludwik Anczyc, Zakopane i lud podhalski, [w:] Tygodnik Ilustrowany, Warszawa 1874, nr 341.

17.    Władysław Ludwik Anczyc, Wspomnienie z Tatr, [w:] Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego, Kraków 1878, t. III.

18.    Władysław Ludwik Anczyc, O dawnym Zakopanem. Kilka wspomnień, [w:] Wierchy, Kraków 1937, R. 15.

19.    Adam Liberak, Górnictwo i hutnictwo w Tatrach polskich, [w:] Wierchy, Kraków 1927, R. 5.

20.    Michał Bałucki, Podróż w Tatry, [w:] Opiekun Domowy, Warszawa 1865, nr 3.

21.    Michał Bałucki, Na drodze do Tatrów, [w:] Jana Jaworskiego Kalendarz Ilustrowany, Warszawa 1870.

22.    Maria Steczkowska, Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin, Kraków 1872.

23.    Józef Ignacy Kraszewski, Z wycieczki do Tatrów, [w:] Kłosy, Warszawa 1868, nr 167.

24.    Jarosław Skowroński, Dawno temu w Tatrach, Wydawnictwo Galaktyka, Łódź 2003.

25.    Eugeniusz Janota, Przewodnik w wycieczkach na Babią Górę, do Tatr i Pienin, Kraków 1860.

26.    Eugeniusz Janota, Przewodnicy Zakopiańscy, [w:] Kłosy, Warszawa 1866, nr 74, 75.

27.    Gospodyni Wiejska, Pismo Ilustrowane dla Kobiet, Warszawa 1879, nr 8, R. III.

28.    Helena Roj – Kozłowska, Jak się jadało na wsi podhalańskiej, [w:] Rocznik Podhalański T. IV, Zakopane 1987.

29.    Chełmska Biblioteka Cyfrowa.: http://cyfrowa.chbp.chelm.pl/dlibra

30.    Rolnicza Biblioteka Cyfrowa.: http://delta.cbr.edu.pl/dlibra

31.    Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa. :http://www.wbc.poznan.pl

32.    Małopolska Biblioteka Cyfrowa.: http://www.mbc.malopolska.pl

33.    Cyfrowa Biblioteka Narodowa.: http://www.polona.pl

34.    Śląska Biblioteka Cyfrowa.: http://www.sbc.org.pl

35.    Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego.: http://ebuw.uw.edu.pl

36.    Narodowe Archiwum Cyfrowe.: http://www.nac.gov.pl

37.    Polska na fotografii.: http://www.fotopolska.eu

38.    Wikipedia.: http://pl.wikipedia.org

39.    Wikiźródła.: http://pl.wikisource.org

 spis treści.